Prawybory w Iowa to nie są zwyczajne prawybory, tak jak sobie je wyobrażamy: lokal wyborczy, lista kandydatów, komisja, urna... Iowa przeprowadza prawybory typu caucus. To kontrowersyjny format, ale mieszkańcy stanu są z niego dumni. Wybory typu caucus polegają na tym, że lokalne koła partyjne spotykają się np. w swoich domach i przy herbatce dyskutują, który z kandydatów jest najlepszy. Gdy dojdą do wspólnych wniosków, swoją decyzję przekazują wyżej, do stanowych władz partyjnych. Te podliczają wyniki i na tej podstawie wyłaniają delegatów na krajową konwencję partyjną, podczas której zostanie wyłoniony kandydat partii. Format prawyborów w Iowa krytykowany jest za niereprezentatywność, archaiczność i zamknięcie na "ludzi z ulicy". Zwolennicy "caucuses" przekonują, że to wspaniały przykład demokracji oddolnej, zaangażowanej, społeczeństwa obywatelskiego. Ostatnie sondaże Tym razem zaprezentujemy wyniki sondaży przeprowadzonych wyłącznie w Iowa, a nie w całym kraju. U Republikanów prowadzi miliarder <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-donald-trump,gsbi,16" title="Donald Trump" target="_blank">Donald Trump</a>, którego popiera 28 proc. wyborców. Drugi jest senator z Teksasu Ted Cruz z wynikiem na poziomie 23 proc. Na trzecim miejscu plasuje się senator z Florydy, syn kubańskich imigrantów Marco Rubio (15 proc.). Z grona kandydatów, którzy zagrażają Trumpowi wypadł neurochirurg Ben Carson (10 proc.). Faworyzowanego na początku kampanii Jeba Busha popiera zaledwie 2 proc. republikańskich wyborców. Z kolei u Demokratów zaciętą walkę toczą Hillary Clinton z Berniem Sandersem. Na dzień przed prawyborami była sekretarz stanu prowadziła z senatorem z Vermont 48 do 45. Trzeci z kandydatów, Martin O'Malley (3 proc.) nie będzie się liczył. Wyniki nadadzą ton kampanii Z jednej strony przyjęło się, że kandydat, który nie wygra w Iowa lub New Hampshire (9 lutego), nie ma szans na ostateczną nominację, a z drugiej znane są przypadki kandydatów, którzy wygrywali w Iowa, a później przestawali się liczyć (Rick Santorum, Mike Huckabee). Na pewno wyniki w Iowa i New Hampshire wyznaczą dynamikę kampanii wyborczej - jedni znajdą się na fali, a inni będą mieli pod górkę. Jednak do Superwtorku 1 marca, kiedy będzie głosować kilkanaście stanów naraz, nic nie będzie jeszcze przesądzone. Hillary z poparciem "The New York Times" Dziennikarze gazety "The New York Times" oficjalnie poparli kandydaturę Hillary Clinton. "Amerykanie mają szansę wybrać najbardziej kompetentnego prezydenta w historii współczesnej" - czytamy. Gazeta chwali pragmatyzm Hillary Clinton w opozycji do idealistycznych, ale nierealnych, zdaniem dziennikarzy, propozycji Berniego Sandersa. Sanders chce rewolucji, Clinton kontynuacji i ewolucji - "NYT" woli to drugie. Redaktorzy podkreślają kompetencje Hillary Clinton w sprawach międzynarodowych. Nie bez znaczenia byłby też wymiar symboliczny jej zwycięstwa - zostałaby pierwszą kobietą-prezydentem w historii Ameryki. "Hillary Clinton to właściwy wyborów dla Demokratów. Proponuje ona wizję Ameryki radykalnie odmienną od propozycji czołowych republikańskich kandydatów - wizję, w której klasa średnia ma szansę na dobrbyt, prawa kobiet są szanowane, nielegalni imigranci mają możliwość legalizacji pobytu, a międzynarodowe sojusze są pielęgnowane, dzięki czemu nasz kraj będzie bezpieczny" - taki obraz prezydentury Clinton kreśli "NYT". W słowach nie przebierają natomiast komentatorzy "Wall Street Journal". "Demokraci byliby szaleni, gdyby nominowali Berniego Sandersa!" - przestrzegają. Michael Moore popiera Berniego Sandersa W dniu prawyborów w Iowa 74-letniego senatora z Vermont poparł reżyser filmów dokumentalnych Michael Moore ("Zabawy z bronią", "Fahrenheit 9.11", "Kapitalizm, moja miłość"). Moore w swoim oświadczeniu przypomina "ekspertów" wieszczących niegdyś, że prezydentem USA na pewno nie zostanie katolik (a jednak - John F. Kennedy), kandydat z głębokiego południa (a jednak - Jimmy Carter), rozwodnik (a jednak - Ronald Reagan), ktoś, kto nie służył w armii (a jednak - Bill Clinton), wreszcie Afroamerykanin (a jednak - <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-barack-obama,gsbi,1011" title="Barack Obama" target="_blank">Barack Obama</a>). Dziś "eskperci" mówią, że socjaldemokrata na pewno nie będzie prezydentem USA - zauważa Moore. Pogląd ten formułowany jest wbrew badaniom, wedle których Bernie Sanders ma znacznie większe szanse wygrać z Donaldem Trumpem (lub innym kandydatem Republikanów) niż Hillary Clinton. "Zastanawialiście się, dlaczego te wszystkie spece są zawsze takie pewne, że Amerykanie nie są na coś gotowi - a później okazuje się, że nie mają racji? Oni mówią te rzeczy, ponieważ bronią swojego status quo. Chcą wystraszyć ludzi, by głosowali wbrew swojemu rozsądkowi" - przekonuje Michael Moore. Reżyser, który popierał Sandersa już w latach 90., przypomina, że syn polskiego Żyda jest stały w poglądach, natomiast Clinton zmienia zdanie nieustannie i koniunkturalnie (m.in. w sprawie wojny w Iraku czy małżeństw homoseksualnych). Moore wytyka Clinton mało ambitny program - polityk już zapowiedziała, że nie wprowadzi publicznej opieki zdrowotnej dla każdego, nie będzie też darmowych studiów, ani radykalnego podniesienia płacy minimalnej. To wszystko postulaty Berniego Sandersa, który zamierza opodatkować najbogatszych i uregulować Wall Street. Sam, w przeciwieństwie do innych kandydatów, nie bierze od nich pieniędzy. Gambit Komorowskiego Prowadzący w republikańskich sondażach Donald Trump nie wziął udziału w ostatniej telewizyjnej debacie kandydatów Partii Rebulikańskiej przed wyborami. Coś wam to przypomina? Podobnie zrobił <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-bronislaw-komorowski,gsbi,1500" title="Bronisław Komorowski" target="_blank">Bronisław Komorowski</a> przed pierwszą turą ubiegłorocznych wyborów prezydenckich. Motywacje obu polityków były jednak nieco inne. Komorowski nie chciał schodzić ze swojego prezydenckiego tronu na poziom zwykłego kandydata, jednego z wielu. Trump natomiast obraził się na stację Fox News, która do prowadzenia debaty wyznaczyła dziennikarkę Megyn Kelly. Trump ma ogromny żal do Kellly, że w sierpniowej debacie zadała mu ostre pytanie o seksizm; przypomniała, że kobiety, których Trump nie lubi, były przez niego nazywane m.in. "tłustymi świniami", "łajzami" i "obrzydliwymi zwierzakami". Gdy Fox News wydał oświadczenie broniące Kelly, stacja pozwoliła sobie na kilka uszczypliwości wobec Trumpa. Miliarder zdenerwował się nie na żarty, ogłosił, że nie będzie zabawką w rękach Fox News, oznajmił, że w debacie udziału nie weźmie, a wydarzenie tym samym skazane jest na oglądalnościową klapę (okazało się, że nie miał racji). W obu przypadkach - Komorowskiego i Trumpa - chodziło przede wszystkim o obniżenie rangi tych debat. Jak odmowa udziału w debacie skończyła się dla Bronisława Komorowskiego - wiemy wszyscy doskonale. Jak będzie w przypadku Donalda Trumpa? Póki co Partia Republikańska nie może zdecydować się, kogo nie znosi bardziej: Donalda Trumpa czy Teda Cruza. Konserwatywni intelektualiści "nie życzą sobie" Trumpa jako kandydata, z kolei partyjna wierchuszka nie toleruje Cruza. Partia chętnie widziałaby w roli kandydata Marco Rubio, Jeba Busha, bądź Chrisa Christiego, ale jakoś wyborcy nie chcą słuchać. Wybory w USA można więc traktować jako (nie)ostateczne starcie establishmentu reprezentowanego przez Clintonów, Bushów, "Washington Post", "New York Times", Wall Street i banki itd. z milionami Amerykanów, którzy w Białym Domu chcieliby widzieć kogoś spoza tego układu.