Sposób ostatecznego wyboru najważniejszego polityka w państwie ustanowiony został na mocy konstytucji i ostatecznie zatwierdzony w 1804 roku. Elektorzy mają moralny obowiązek respektować prawa wyborców. Łącznie we wszystkich stanach jest ich 538. Nie grozi im tymczasem odpowiedzialność karna, gdy któryś z nich wyłamie się i zagłosuje na kandydata, który przegrał wybory. 30 stanów w takim przypadku może według lokalnego prawa, ukarać swojego elektora jedynie finansowo. Od 116 lat takich przypadków było zaledwie 9. Zdaniem obserwatorów politycznych nawet jeśli dziś dojdzie do takiej sytuacji, nie wpłynie to na ostateczny wynik wyborów. Dziennik "Washington Post" cytuje sondaż, według którego niespełna 1/3 Amerykanów nie widzi nic ''niemoralnego'' w tym, że stanowy delegat zachowa się ''nielojalnie'' i zmieni zdanie. W poszczególnych stanach większość głosów elektorskich zdobył Donald Trump. Dzisiejsze głosowanie stanowych delegatów ma być potwierdzeniem wyników z 8 listopada. Choć Hillary Clinton, po podliczeniu wszystkich krajowych głosów, miała ich o niemal trzy miliony więcej niż Trump to nie została prezydentem, gdyż wybory w USA nie są przeprowadzane w sposób bezpośredni.