Przepisy ograniczają wysłanie osób do pracy za granicę do 12 miesięcy z możliwością wydłużenia jedynie o pół roku. Przewidują też, że pracownicy otrzymają nie tylko płace minimalne obowiązujące w krajach, do których zostali wysłani, ale też wszystkie dodatki socjalne. Polska z całej Unii wysyła najwięcej osób do pracy za granicę. Warszawa uważa, że zmiana zasad wysyłania pracowników za granicę może negatywnie wpłynąć na sytuację wielu firm, bo z powodu wzrostu kosztów i biurokratycznych wymogów, delegowanie stanie się nieopłacalne. Polska podkreśla też, że przepisy zostały przyjęte pod wpływem presji Europy Zachodniej, która boi się tańszej konkurencji z naszego regionu i dla której tańsi pracownicy z Europy Środkowo-Wschodniej od dawna byli solą w oku. Te argumenty były podnoszone podczas marcowej rozprawy w unijnym Trybunale. "Za zaskarżoną przez nas dyrektywą stoją jednak cele protekcjonistyczne i cel ochrony rynku pracy państw z Europy Zachodniej" - mówił wtedy pełnomocnik polskiego rządu Bogusław Majczyna. "W sprzeczności z traktatową zasadą swobodnego świadczenia usług" Kiedy dwa lata temu Polska składała skargę do unijnego Trybunału Sprawiedliwości minister do spraw europejskich Konrad Szymański podkreślał wtedy w rozmowie z Polskim Radiem, że niektóre zapisy dyrektywy, w szczególności te odnoszące się do wynagrodzenia i zasad świadczenia usług zgodnie z państwem delegowania, a nie pochodzenia usługodawcy, godzą w unijną zasadę wolności i świadczenia usług. "Rozwiązania proponowane przez dyrektywę stoją w jawnej sprzeczności z traktatową zasadą swobodnego świadczenia usług. Są regresem, jeśli chodzi o budowanie wspólnego rynku usług i na tym opieramy swoje zarzuty" - podkreślał minister Szymański.