Fernanda z Brazylii ukończyła chemię i potrafi grać na gitarze. - Byłam na dniach młodzieży w Rio. Coś niesamowitego. Wiedziałam, że na kolejne po prostu muszę przyjechać. Wylądowaliśmy dopiero wczoraj, więc jeszcze się rozglądamy. Wszyscy się uśmiechają, śpiewają, jest pięknie. Musimy tylko znaleźć punkt wi-fi, bo nie daliśmy znaku życia mamie. Fernanda jest w Krakowie z młodszym bratem. Brat Fernandy nazywa się Fernando. - No tak, wszyscy się z tego śmieją. Cóż, nie można odmówić rodzicom poczucia humoru. Ja w odróżnieniu od Fernandy jestem po raz pierwszy na ŚDM. Bardzo nam się tu podoba, zostajemy jeszcze cały przyszły tydzień. Zanim pójdziemy do Brzegów - wiesz może, gdzie jest [pada nazwa popularnej restauracji fast-foodowej]? Maria z Gwatemali też przyleciała na ŚDM z bratem - Pablo. Już w Krakowie poznali swoją rodaczkę Andreę. I tak błąkają się po Małym Rynku - we troje. Maria studiuje zarządzanie hotelami i restauracjami. Jej pasją jest modeling. I natura. Zwłaszcza wulkany. - Opowiem ci o magicznym tramwaju. Już mi się podoba. - Zgubiliśmy się, nie wiedzieliśmy, jak dojechać na Stare Miasto, trochę się jeszcze wstydziliśmy zapytać. Wsiedliśmy więc do pierwszego tramwaju, który przyjechał. Zawiózł nas dokładnie tam, gdzie chcieliśmy. Magiczny tramwaj! To niejedyne intensywne wspomnienie, które Maria przywiezie do Gwatemali. - Nigdy nie zapomnę pierwszego spotkania z papieżem Franciszkiem na Błoniach. Wprawdzie nic nie widziałam, tylko bramę wyjściową, ale cudownie było się tam znaleźć. Andrea oprócz tego że studiuje, to pracuje z ciocią w firmie transportowej. Jej opowieść jakby mniej metafizyczna, ale uczciwie notuję. - Na długo zapamiętam podróż pociągiem. Było strasznie! Za dużo ludzi, ledwo się zmieścili. Ten pociąg nie był magiczny. Ale żeby nie było - bardzo mi się tu podoba, jest świetnie. Wolontariusze z Hiszpanii i <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-meksyk,gsbi,4248" title="Meksyku" target="_blank">Meksyku</a> zaprzyjaźnili się w Krakowie. - Od kiedy się poznaliśmy, nasza czwórka właściwie się nie rozstaje. Po wielokroć podkreślają, jak wdzięczni są Polakom za gościnność, ciepło, pomoc. Hiszpan zgubił się pierwszego wieczoru, jeszcze w Warszawie. - Trzy Polki przez godzinę pomagały mi znaleźć drogę, a później jeszcze przebukowały mój bilet na pociąg. W jego słowach pobrzmiewa i wdzięczność, i niedowierzanie. Wolontariusze przekonują, że poczucie wspólnoty zmienia perspektywę. - Cieszymy się, że możemy doświadczać tego miasta razem. Chodzenie samemu po muzeach... to już by nie było to samo. Poza tym mamy jakiś wkład w ŚDM, mały, ale jednak. Czujemy się dumni i szczęśliwi. Maria, tyle że z Polski, a nie z Gwatemali, ma pewien problem. - Nie pomyślałam, żeby wziąć coś na prezenty! I tak mi głupio, bo każdy mnie czymś obdarowuje. Popatrz: medalik od Niemców, krzyżyk od Kanadyjczyków, różaniec i modlitewnik z Pakistanu, o, a tu breloczek od pielgrzymów z Hongkongu. Moim oczom ukazuje się imponujący arsenał dewocjonaliów. W tramwaju z kolei zagaduje mnie zakonnica Andrea z Albanii. - My, Albańczycy, jesteśmy pesymistami. Robimy takie ponure miny. Zresztą jak nie być pesymistą w takich czasach? A tutaj jest okazja, by dla odmiany chwilę pobyć optymistą. Pouśmiechać się. - Pan stąd? Przez kilka lat służyłam w Rzymie. Piękne miasto, naprawdę. Ale ten Kraków! Rzym jest śliczny, ale w Krakowie... nie wiem, jak to powiedzieć po angielsku... Po chwili się ożywia. - Tutaj mieszka Bóg!