- Byłoby poniżej godności rządu państwa polskiego, ażeby powoływał się na to, że działa pod czyjeś dyktando. Zadaniem rządu polskiego, niezależnie od tego, jak to ocenią nam współcześni i historia, jest spełnianie swoich obowiązków. Oczywiście, kalkulując, uwzględniając wszystkie elementy, czynniki i wewnętrzne, i zewnętrzne, ale nie usprawiedliwiając się nimi, nie zasłaniając się nimi - utrzymywał kandydat na prezydenta Wojciech Jaruzelski przesłuchiwany przez posłów i senatorów Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego 17 lipca 1989 roku. Czy generał zmienił zdanie w latach 90., gdy zajrzało mu w oczy widmo najpierw procesu przed Trybunałem Stanu, a później sądem powszechnym? Wałęsa: Zrobię sobie zdjęcie z Kiszczakiem Posiedzenie OKP 1 lipca 1989 roku poświęcone jest strategii, jaką ma przyjąć klub w sprawie wyboru prezydenta przez Zgromadzenie Narodowe. Posłowie Andrzej Kern, Gabriel Janowski i Marek Jurek opowiadają się w dyskusji za wystawieniem własnego kandydata - Lecha Wałęsy. - OKP musi podjąć decyzję polityczną, ale i moralną zarazem. Członkowie OKP mają dość siły ducha, aby wykluczyć gen. Jaruzelskiego z prezydentury. Ci panowie (chodzi także o Kiszczaka - dop. kś) są moralnie odpowiedzialni za to, co się stało, i muszą za to odpowiedzieć - podkreśla poseł z Włocławka Tadeusz Kaszubski. Andrzej Kern dopowiada: - Okrągły stół oznaczał ewolucyjną drogę przemian, obecnie jednak wiele elementów tego porozumienia uległo zmianie. Czy istnieje więc jeszcze umowa zawarta z koalicją, jeżeli ZSL czy SD już nie są takie same jak dwa miesiące temu? Kontrkandydat OKP w niczym nie zakłóciłby ładu potrzebnego w Europie. Poseł Ryszard Brzuzy przestrzega, że jeśli OKP jako opozycja nie wystawi swojego kandydata, to zawiedzie oczekiwania i straci autorytet. Ale jest wiele głosów przeciwnych. Senator Andrzej Szczypiorski uważa taki krok za podważenie Jałty i okrągłego stołu. - Możemy wybierać tylko między generałami. I musimy, bo inaczej grozi destabilizacja w kraju. Niewybranie prezydenta przedłuży kryzys polityczny w Polsce, a nadchodzą podwyżki i kończy się pokój społeczny - przestrzega senator. Przeciw wystawianiu własnego kandydata opowiadają się także m. in. Juliusz Braun, Karol Modzelewski, Andrzej Miłkowski i Andrzej Celiński. - Wysunięcie przez "S" własnego kandydata byłoby wyzwaniem dla całego układu międzynarodowego. Nikt z naszych wyborców nie głosował za nami w celu rozpoczęcia tego typu awantury - argumentuje Jacek Kuroń. Andrzej Wielowieyski, wówczas wiceszef klubu OKP ocenia dziś: - Wałęsa się zastanawiał, ale on wtedy nie był pewien generałów, czy nie będzie z ich strony zamachu stanu. Na jesieni miał trochę żal, mówił: "Jednak trzeba się było wtedy wybrać". Ale w czerwcu i lipcu był jeszcze bardzo ostrożny. Ostatecznie głosy przeciwników wystawiania własnego kandydata przeważą. - Przy okrągłym stole powiedzieliśmy, że idziemy drogą ewolucji. Teraz pytanie: czy jestem słowny, czy nie? Ja bym nie oddał wam władzy, bo nie o to walczyłem, żeby jedna mafia zastąpiła drugą - zwraca się ostro do posłów i senatorów OKP sam Lech Wałęsa. - Robiłem sobie zdjęcia z wami, jak będzie trzeba, to zrobię sobie zdjęcie z Kiszczakiem. Zaskakuje, że Wałęsa zakładał wybór prezydenta z PZPR na pełną, 6-letnią kadencję, zgodnie z ustaleniami okrągłego stołu. - Wróćmy na ziemię, mamy tragiczną sytuację ekonomiczną. Jeżeli wybierzemy prezydenta, wychodząc z sali, nikt mu nie da ani dolara. Musi być wybrany większością głosów, żeby dostał pieniądze. Wymyślmy coś, co da poparcie temu, który nam się nie podoba, ale który może już coś zrobić. Jesteście tu, żeby przeczekać cztery, maksymalnie sześć lat. Po to was naród wybrał - mówi członkom OKP Wałęsa. W podobnym duchu wypowiada się szef klubu Bronisław Geremek: - Jesteśmy w stanie podjąć się odpowiedzialności za własne państwo i losy kraju, nie wysuwamy jednak własnej kandydatury ze względu na istniejący układ polityczny. Wierzymy, że za cztery lata państwo będzie już nasze oraz że będą wolne wybory. Generał jako hamulcowy Ale OKP przyjmuje stanowisko dopiero po wysłuchaniu generała Jaruzelskiego, 17 lipca. Autor stanu wojennego na tym spotkaniu wyjaśnia motywy decyzji z 13 grudnia 1981 roku. - Jeden z dziennikarzy amerykańskich zapytał mnie: panie generale, czy pan żałuje decyzji wprowadzenia stanu wojennego? Powiedziałem: ja tej decyzji nie żałuję, natomiast żałuję, że powstała sytuacja, która doprowadziła do tej decyzji. Dalej Jaruzelski klaruje, jaką sytuację miał na myśli. - Był to czas, w którym władza nie dojrzała do takiego tempa, skali, charakteru przemian, a Solidarność nie dojrzała do takiego zorganizowanego, uświadomionego, sterowanego czy sterownego procesu, który by pozwolił uniknąć katastrofy. Sytuację porównuje do pędzącego pociągu, kiedy okazuje się, że na jego trasie część torów została zdewastowana, a niektórych nawet brakuje. - I wtedy powstaje problem, czy pociągnąć za hamulec. Następuje gwałtowne pociągnięcie za hamulec, które powoduje, że ktoś ponosi szwank na zdrowiu, ktoś ciężko to przeżywa, ale pociąg się nie wykoleja. Po remoncie, po odpowiednich zmianach jest zdolny jechać dalej - barwnie rysuje sytuację generał. W następnej części swojego wywodu idzie dalej, bo przedstawia stan wojenny jako ważny etap na drodze do demokracji. - Tak patrzę na tę salę - zwraca się do posłów i senatorów OKP. - Nie sądzę, że gdyby nie zapadły te decyzje (o wprowadzeniu stanu wojennego - dop. kś), mam pewne podstawy, żeby tak mówić, aby to grono znalazło się w tych murach i w Sejmie, i w Senacie, czy zaszłyby te wszystkie wydarzenia, które w międzyczasie zaszły nie tylko w Polsce, ale w świecie. Ani słowa o interwencji radzieckiej Protestuje stanowczo przeciwko próbom wiązania jego decyzji z groźbą interwencji zewnętrznej. Słowa o ewentualności wkroczenia armii radzieckiej w ogóle nie padają. - Jaruzelski zaczął mówić o interwencji radzieckiej wtedy, gdy przestał być prezydentem i zaczął się obawiać rozliczeń, procesu sądowego, kiedy KPN zgłosiła wniosek w grudniu 1991 roku o wszczęcie procesu przed Trybunałem Stanu - ocenia dla "Tygodnika Solidarność" dr hab. Antoni Dudek, historyk z Instytutu Pamięci Narodowej. - W lipcu 1989 roku jest kandydatem na prezydenta, zależy mu, by zostać wybranym. A trzeba pamiętać, że występuje z pozycji tego, który de facto ma ciągle władzę. W czasie tego przemówienia nie może powiedzieć, co myśli o wrogach Polski z Solidarności, nie może wejść w retorykę stanu wojennego, ale też nie musi się w żaden sposób usprawiedliwiać.