Od czasu, gdy Amerykanie ogłosili, że chcą uderzyć na Syrię, we wszystkich krajach regionu trwają nieustanne narady, spotkania i wizyty dyplomatyczne. Minister spraw zagranicznych Libanu rozmawiał z irańskim ambasadorem w Bejrucie. Po spotkaniu obaj politycy oświadczyli, że ich kraje stanowczo sprzeciwiają się amerykańskiej interwencji w Damaszku. Zaapelowali też do ONZ, aby szukała rozwiązania dyplomatycznego kryzysu. Liban obawia się, że atak na Syrię może wywołać odwetowe zamachy w Bejrucie i w innych miastach. Libańczycy mają też problem z falą syryjskich uchodźców, których do ich kraju przyjechało już ponad 700 tysięcy. Libańczykom, którzy przygarniali pod swój dach Syryjczyków, powoli kończy się cierpliwość. - Przypominam sobie libańską rodzinę, która od 8 miesięcy gości za darmo syryjską rodzinę. Oni są gościnni, ale po kilku miesiącach, to staje się dla nich ciężarem - mówi wysłannikowi Polskiego Radia Wojciechowi Cegielskiemu Aneta Dąbrowska z Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, która pracuje z uchodźcami w północnym Libanie. Na domiar złego ONZ ogłosiła właśnie, że wobec braku pieniędzy, zmuszona jest zmniejszyć pomoc dla uchodźców w Libanie. Na interwencję w Syrii naciskają Amerykanie. Prezydent <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-barack-obama,gsbi,1011" title="Barack Obama" target="_blank">Barack Obama</a> zapowiedział w ubiegłym tygodniu, że poprosi Kongres o zgodę na zaatakowanie Damaszku. Deputowani mają podjąć decyzję za kilka dni, po powrocie z wakacji.