"Dziecko upadło w odległości około 150 cm, więc w świetle praw fizyki raczej nie ma możliwości, by upadające przypadkiem niemowlę pokonało taką odległość" - mówi w rozmowie z "Faktem" Zbigniew Grześkowiak z Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach. "W naszej ocenie prawdopodobnie zatem rzuciła dzieckiem, które pokonało w powietrzu odległość od sypialni do dużego pokoju" - mówi prokurator. "Fakt" przypomina, że Katarzyna W. chciała córkę zabić już wcześniej. Pierwsza próba - przez zaczadzenie - była nieudana, ojciec dziewczynki zbyt wcześnie wrócił do domu. Dlatego kobieta wymyśliła kolejny plan na pozbycie się dziecka - postanowiła, że rzuci niemowlakiem o podłogę i w ten sposób zabije Madzię. "Zgodnie z ustaleniami sądu 24 stycznia 2012 r. Katarzyna W. pod pretekstem, że nie zabrała wystarczającej ilości pieluch, zawróciła do domu - przypomina Zbigniew Grześkowiak. - Tam rozebrała dziecko z zimowego kombinezonu (wiemy to, bo inne ślady i zabrudzenia były na kombinezonie, a inne na śpioszkach), stanęła na progu - a raczej wysokim podeście pomiędzy pokojami, który jest najwyższym punktem w mieszkaniu - i prawdopodobnie rzuciła Madzię. Dziewczynka pokonała w powietrzu około 150 cm" - mówi prokurator. Z sekcji zwłok wynika, że dziecko przeżyło. I miało szanse wyjść z tego cało, gdyby tylko została udzielona pomoc. "Miała tylko nieznaczne obrażenia w okolicy tyłu głowy i szyi, co dałoby się wyleczyć nałożeniem odpowiedniego kołnierza ortopedycznego" - mówi "Faktowi" prokurator. Dlatego ostatecznie matka Madzi ją udusiła. "Ale jej matka miała inny plan. W ocenie sądu ona chciała ją zabić. Dlatego zatkała jej nosek i usta. Po kilku minutach dziecko zmarło, a ona ubrała je w kombinezon. Z ciałem córki w wózku wyszła z domu i zaczęła dzwonić do brata i męża, by wytłumaczyć spóźnienie" - opowiada "Faktowi" prokurator.