Jowita Kiwnik Pargana: - Pojawiają się głosy, że <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-unia-europejska,gsbi,46" title="Unia Europejska" target="_blank">Unia Europejska</a> zbyt opieszale zareagowała na pandemię. Podziela pani tę opinię? Elżbieta Rafalska: - Mam wrażenie, że wszyscy, również Unia Europejska, jakby z niedowierzaniem przyjęli fakt, że ta pandemia jest w Europie. To oczywiście było dla nas wszystkich zaskakujące, ale faktycznie pierwszą reakcję UE musiałabym ocenić surowo i krytycznie. Mówię tu choćby o pozostawieniu Włochów samych sobie na początku kryzysu. To na pewno zostawiło pewien uraz. Szefowa Komisji Europejskiej <a class="db-object" title="Ursula von der Leyen" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-ursula-von-der-leyen,gsbi,2551" data-id="2551" data-type="theme">Ursula von der Leyen</a> przepraszała później Włochów za tę sytuację. - To prawda i to była poprawna reakcja. Bo trzeba powiedzieć, że w dłuższej perspektywie Unia udzieliła odpowiedniego wsparcia, jeśli chodzi np. o zapewnienie sprzętu medycznego, wspieranie badań, poprawę diagnostyki czy zarządzania klinicznego. Unia dzisiaj też pracuje nad złagodzeniem społecznych i gospodarczych skutków wywołanych pandemią. Trzeba jednak pamiętać, że Unia jako instytucja nie jest tak mobilna jak kraje członkowskie i ma trochę więcej czasu na opracowanie odpowiednich rozwiązań. Tymczasem państwa musiały odpowiedzieć na kryzys natychmiast. Uważa pani, że Unia ostatecznie udzieliła odpowiedniego wsparcia pracodawcom i pracownikom? - Już wiemy, że chyba najboleśniej skutki kryzysu odczuł rynek pracy. Stąd, jak najbardziej zresztą uzasadnione, obawy o wzrost bezrobocia. Bardzo dużo się o tym mówi, zwłaszcza w parlamentarnej komisji zatrudnienia, której jestem członkiem, a jednocześnie koordynatorem w swojej frakcji politycznej EKR. To dla nas temat absolutnie wiodący. Częściową odpowiedzią na te problemy są na pewno propozycje KE zawarte w wieloletnim budżecie UE na lata 2021-2027 oraz 750 miliardów euro z funduszu odbudowy gospodarki, zawierającym również środki celowe nakierowane na ochronę zatrudnienia. To jest hojna oferta, z której Polska naprawdę może skorzystać jako czwarty beneficjent po Włoszech, Francji i Hiszpanii. Szacuje się, że możemy otrzymać niemal 64 mld euro. A nie obawia się pani głosów, żeby powiązać wypłatę funduszy unijnych z praworządnością? Czy Polska może na tym stracić? - Po pierwsze, żebyśmy zaczęli mówić o praworządności to musimy poznać jasne kryteria i definicje tego, co Unia Europejska rozumie przez pojęcie praworządności, bo takiego zapisu w traktatach nie ma. Oczywiście sprzeciwiamy się stygmatyzowaniu Polski i Węgier i nieuzasadnionemu zarzucaniu nam, że naruszamy praworządność, bo mamy wrażenie, że ta miarka jest przykładana wyłącznie do nas. Mogę zapewnić, że jeśli zostanie ustalona jasna definicja praworządności, a każdy kraj będzie poddawany takim samym kryteriom oceny, to Polska podda się tym regułom. My się nie boimy, bo nasza demokracja i praworządność są absolutnie silne. Wróćmy do rynku pracy, na co przede wszystkim powinny zostać przeznaczone środki unijne? - Na walkę z bezrobociem, zapewnienie miejsc pracy, inwestowanie w nowoczesną, innowacyjną gospodarkę z rozwiniętymi technologiami. Uważam natomiast, że powinniśmy zrewidować niektóre dotychczasowe polityki, jak np. Europejski Zielony Ład, czyli strategię klimatyczną Unii. Nie jest żadną tajemnicą, że przy takim osłabieniu gospodarki po kryzysie, Zielony Ład może stanowić zagrożenie dla dotychczasowych miejsc pracy i prowadzić do bezrobocia. Pamiętajmy, że na dotychczasowe harmonogramy Unii nałożył się niespodziewany kryzys, którego końca właściwie nie znamy, bo nie wiadomo czy jesienią nie będziemy się zmagać np. z drugą falą pandemii. My w Polsce mamy świadomość dużych wyzwań ekologicznych, ale te wszystkie racje trzeba dzisiaj ważyć. Dlatego uważam, że należy pewne projekty przemyśleć. Część funduszy unijnych została już uruchomiona. Czy polski rynek pracy już skorzystał z tej pomocy? - Myślę, że trzeba pamiętać, że zarówno Polska jak i wiele innych krajów unijnych, natychmiast przygotowały swoje propozycje działań antykryzysowych. W Polsce to są tarcze, w tym tarcza proponująca instrumenty czysto finansowe realizowane przez Państwowy Fundusz Rozwoju i pozostałe, które związane są m.in. z sektorem ochrony zdrowia i z kwestiami wsparcia pracodawców na równych poziomach, począwszy od zwolnień z odpłatności za ZUS, mikropożyczek, skróconego czasu pracy. Ta pomoc była adresowana natychmiast, ponieważ szybkość tej pomocy decydowała o losie krajowego rynku pracy. I dzisiaj możemy powiedzieć, że dzięki tego typu działaniom Polska i Czechy mają najniższe bezrobocie w Europie, mimo że nadal jesteśmy w trakcie kryzysu. Pieniądze unijne, które otrzymamy będą uzupełnieniem środków państwowych i zostaną przekazane na instrumenty, które już dzisiaj obowiązują. W Polsce przeznaczyliśmy 400 mld zł, czyli 15 proc. polskiego PKB na działania antykryzysowe. To nie będą obciążenia wynikające wyłącznie z budżetu. Sporo mówi się o ciężkiej sytuacji osób młodych na rynku pracy. Czy UE ma jakieś plan jak zapobiec bezrobociu wśród młodych? - Jeśli mówimy o zagrożeniach związanych z rynkiem pracy i zmniejszeniem zatrudnienia w całej UE to faktycznie tematem wiodącym jest bezrobocie wśród młodych. I mówi się o tym, że to bezrobocie w niektórych krajach może wynieść nawet 40 proc. To jest dramat na rynku pracy, my mieliśmy kiedyś w Polsce do czynienia z tym problemem i mam nadzieję, że on już dzisiaj jest zapomniany. Unia przeznacza środki na przeciwdziałanie bezrobociu wśród młodych. Ale należy pamiętać, że rozwój rynku pracy powinien wiązać się także z inwestycjami w edukację, nowoczesne kształcenie, które odpowiada współczesnym wyzwaniom i przygotowuje pracowników do korzystania z nowoczesnych technologii, tak żeby nie byli oni wykluczeni. W czasie pandemii pojawiały się doniesienia o firmach, które niewystarczająco dbały o bezpieczeństwo i zdrowie swoich pracowników. Czy podobne zgłoszenia trafiały również do polityków unijnych? - Tak i muszę powiedzieć, że tych zgłoszeń było więcej. Wiele dotyczyło sytuacji pracowników sezonowych lub przygranicznych, którzy z dnia na dzień znaleźli się w dramatycznej sytuacji. Rzeczywiście wielu pracodawców nie wprowadziło odpowiednich środków bezpieczeństwa, niewystarczająco dbało o ochronę zdrowia zatrudnionych i nie zapewniło im warunków do zachowania dystansu społecznego. Słyszeliśmy m.in. o niemieckich firmach przetwórstwa mięsnego czy pracownikach sezonowych w Holandii, gdzie warunki pracy był dramatyczne. Te zgłoszenia były na tyle częste, że komisja PE ds. zatrudnienia przyjęła rezolucję dotyczącą pracowników przygranicznych i sezonowych w okresie pandemii. Może pandemia jest dobrą okazją, żeby powiedzieć, że jeżeli Europa chce być nowoczesna na rynku pracy to musi zadbać o godziwe warunki zatrudnienia i skończyć z nadużyciami, na które jak dotąd czasami przymykała oczy. Jak ocenia pani kampanię przed drugą turą wyborów prezydenckich w Polsce? - Mam wrażenie, że kampania prezydencka nabrała rumieńców, ale niestety ta druga tura bardzo się zradykalizowała. I mam tu uwagę do wyborców <a class="db-object" title="Rafał Trzaskowski" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-rafal-trzaskowski,gsbi,4" data-id="4" data-type="theme">Rafała Trzaskowskiego</a>, ponieważ coraz częściej dochodzi do zakłóceń spotkań wyborczych prezydenta Andrzej Dudy. To są sytuacje, które dla nas są nie do zaakceptowania, ponieważ wyborcy <a class="db-object" title="Andrzej Duda" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-andrzej-duda,gsbi,5" data-id="5" data-type="theme">Andrzeja Dudy</a> nie chodzą i nie zakłócają spotkań tej drugiej strony. Liczyłam, że w drugiej turze będzie czas na spory programowe i na konfrontację dwóch różnych propozycji kandydatów dla Polski, tak się jednak nie dzieje. Ale nie zostało nam już dużo czasu, to ostatni tydzień, mam wrażenie, że jest duża mobilizacja i myślę, że frekwencja jeszcze się poprawi. Rozmawiała Jowita Kiwnik Pargana