Pojawienie się wirusa SARS-CoV-2 sparaliżowało świat na wiele miesięcy, przerwało więzi społeczne i zabrało przeszło 1,5 mln ludzkich istnień. Wprowadzono reżim sanitarny, dystans społeczny, zakrywanie nosa i ust, jednak to wciąż było za mało dla powstrzymania epidemii. Zespoły badawcze na całym świecie zaczęły wyścig po szczepionkę. Jej stworzenie i wprowadzenie na rynek to jednak dopiero połowa sukcesu. Po tym pojawi się kolejne wyzwanie. Gotowy produkt trzeba bowiem dostarczyć do ludzi, co oznacza dystrybucję na gigantyczną, niespotykaną dotąd skalę. Na świecie żyje około 7,8 mld osób. Ile z nich musi przyjąć szczepionkę, by można było marzyć o powrocie do normalności? - Wraz z każdym człowiekiem zaszczepionym na COVID-19, albo takim, który tę chorobę przeszedł, ubywa jedna osoba, od której możemy się zarazić. Do przerwania łańcucha transmisji wirusa dochodzi wtedy, kiedy nie ma się od kogo zarazić i w takiej sytuacji nawet osoby, które są podatne, nie chorują. Taką ochronę populacyjną uzyskaliśmy w stosunku do tak popularnych dawniej chorób, jak chociażby błonica, na którą mamy w Polsce ponad 90 proc. wyszczepialności. Nawet gdyby trafił się jeden chory, osoby zaszczepione i przez to niepodane na zakażenie, stworzą wokół niego kordon i patogen się nie rozprzestrzeni. Im choroba bardziej zaraźliwa, tym dla jej powstrzymania odsetek osób niewrażliwych musi być wyższy - wyjaśnia w rozmowie z Interią dr hab. n. med. Ernest Kuchar, specjalista chorób zakaźnych i medycyny podróży, prezes Polskiego Towarzystwa Wakcynologii. Zdania ekspertów w kwestii tego, jak wielu Polaków musi się zaszczepić, są podzielone. Jedni podają wartości na poziomie przeszło 90 proc., inni są zdania, że wystarczy 70 proc. społeczeństwa. O to, z czego wynikają te różnice zapytaliśmy prof. Agnieszkę Szuster-Ciesielską, wirusolożkę z Katedry Wirusologii i Immunologii Instytutu Nauk Biologicznych UMCS. - Źródłem tych rozbieżności jest fakt, że z tego rodzaju wirusem mamy do czynienia po raz pierwszy. Odsetek osób, które muszą nabyć odporność - aby można było mówić o odporności populacyjnej - w przebiegu poszczególnych chorób wirusowych jest różny. Na przykład, w przypadku odry, jednej z najbardziej zakaźnych chorób wirusowych rozprzestrzeniających się drogą oddechową, odsetek zaszczepionych musi przewyższać 95 proc. Współczynnik reprodukcji wirusa odry wynosi 16, co oznacza, że jedna chora osoba zakaża 16 kolejnych, podczas gdy SARS-CoV-2 ma współczynnik reprodukcji na poziomie około dwa. To powoduje, że aby osiągnąć odporność populacyjną przeciwko temu wirusowi, odsetek zaszczepionych może być niższy, np. 70 proc. Oczywiście, im więcej osób się zaszczepi tym lepiej. Podobne szacunki przedstawiane są przez WHO, CDC, czy Anthony’ego Fauciego, który odpowiada za amerykańską strategię walki z koronawirusem - mówi ekspertka w rozmowie z Interią. Nieubłagana matematyka Zdaniem Ernesta Kuchara moment przerwania transmisji wirusa można wyliczyć z pomocą rachunku matematycznego. Należy określić, kiedy prawdopodobieństwo zakażenia spadnie poniżej jednego pacjenta. W przypadku koronawirusa odporność musi nabyć dwie trzecie populacji (66 proc., w zaokrągleniu 70), jednak te wartości wyliczane są sztucznie. - Proszę wziąć pod uwagę, że musimy przyjąć w tych obliczeniach pewne teoretyczne założenia. Pierwsze to równomierne rozprzestrzenienie zakażeń i szczepień w populacji. Może stać się jednak tak, że zaszczepią się ludzie w dużych miastach, a ci żyjący w małych miejscowościach nie. Ewentualnie zaszczepią się mieszkańcy wschodniej Polski, a nie zaszczepią się ci żyjący na zachodzie, lub odwrotnie. W takim przypadku średnia krajowa będzie wynosić 70 proc., ale na obszarach, gdzie będzie niższy odsetek wyszczepień, ludzie nadal będą chorowali, bo transmisja koronawirusa nie zostanie przerwana. Drugim założeniem przy takich obliczeniach jest stuprocentowa skuteczność szczepionki. Jeśli okaże się, że jest ona niższa, automatycznie trzeba będzie zaszczepić większy odsetek społeczeństwa - wyjaśnia specjalista. - Kolejną daną, której nie mamy, to to, ile osób zyskało odporność w sposób naturalny. W Polsce mówi się o milionie zakażonych. Wiadomo jednak, że te dane, podobnie jak w każdym kraju, gdzie prowadzi się bierny nadzór nad pandemią, są zaniżone. Osoby przechodzące zakażenie koronawirusowe bezobjawowo nie zgłaszają się do badań. Nie ma też możliwości wykonania testów każdemu. Dodatkowo już pobrany materiał, który zbyt długo czekał na wykonanie testu, wskutek uszkodzenia materiału biologicznego, lub źle pobranego wymazu, może dać wyniki fałszywie ujemne - dodaje Kuchar. Kto powinien zostać zaszczepiony w pierwszej kolejności? Odnośnie tego, kto powinien otrzymać szczepionkę jako pierwszy, eksperci są zgodni i wskazują na osoby znajdujące się na pierwszej linii frontu walki z koronawirusem, w tym przede wszystkim lekarzy, pielęgniarki i ratowników medycznych. - Zgadzam się w tym przypadku ze strategią przedstawioną przez rząd. Zaszczepieni powinni zostać przede wszystkim pracownicy opieki zdrowotnej, którzy mają przecież ciągły bezpośredni kontakt z chorymi. Następnie osoby starsze, wśród których odsetek ciężkiego przebiegu COVID-19 i śmiertelności jest najwyższy. Kolejno, służby mundurowe, a potem wszyscy pozostali - stwierdza prof. Szuster-Ciesielska. - Jeżeli zabezpieczymy pracowników służby zdrowia, poprawi się automatycznie jakość opieki zdrowotnej i to z kilku powodów. Po pierwsze, po zaszczepieniu nie będą się tak bardzo niepokoić o zakażenie od pacjentów. Zyskają dzięki niemu ponad 90-procentową pewność, że nie zachorują po kontakcie z osobą zakażoną. Po drugie, przestaną zarażać siebie nawzajem. A po trzecie, nie będą musieli pozostawać w kwarantannie czy izolacji po kontakcie z chorym - zwraca uwagę dr Kuchar, dodając przy tym, że ważne jest także zaszczepienie osób starszych, czy schorowanych. - Zmieni się jeden ważny czynnik - napór na oddziały intensywnej terapii, które są i będą wąskim gardłem systemu. Zaszczepienie osób, u których spodziewamy się ciężkiego przebiegu, znacząco go odciąży. Lekarze potrzebni są przecież także w innych dziedzinach. Przez pandemię pozostałe gałęzie medycyny zostały w pewnym sensie zaniedbane. Mamy problemy między innymi z dostępem do profilaktyki, czy wykrywalnością chorób np. nowotworowych - podkreśla. Gigantyczne przedsięwzięcie logistyczne Jak podkreślają przedstawiciele rządu, już teraz trwają przygotowania do przeprowadzenia akcji szczepień przeciwko koronawirusowi w Polsce, które mają być darmowe i dobrowolne. Zbierane są zgłoszenia od podmiotów, które chcą dołączyć do programu. Jednak zapewnienie odpowiedniego personelu medycznego do zaszczepienia 30 milionów Polaków to nie jedyny problem. - W zależności o producenta, należy zapewnić właściwe warunki przechowywania szczepionki. Na przykład preparat Pfizera wymaga bardzo niskich temperatur. Przechowywanie jej w temperaturze wyższej niż zalecana sprawi, że stanie się nieaktywna. Zamrażarki o takiej temperaturze (do -80 stopni Celsjusza) nie należą do standardowego wyposażenia POZ, aptek, a nawet wielu szpitali. Takie urządzenia są na pewno w stacjach krwiodawstwa, bo tam musi być przechowywane osocze i preparaty krwiopochodne. Należy zatem zrobić rozeznanie, gdzie w regionach jest możliwe przechowywanie szczepionki i starannie zaplanować jej dystrybucję - mówi prof. Szuster-Ciesielska. - Każdy musi otrzymać dwie dawki szczepionki. To olbrzymie wyzwanie. Ilu chętnych dziennie będzie mogła przyjąć para lekarz i pielęgniarka? Czy zostaną wydzielone specjalne miejsca, aby zdrowe osoby poddające się szczepieniu nie kontaktowały się z chorymi? A co z osobami, które nie mogą samodzielnie dotrzeć do punku szczepień? Bezdomnymi? Musimy przygotować się na wiele miesięcy, aby mówić o odpowiednio wysokim odsetku zaszczepionych - dodaje. Dr Ernest Kuchar zwraca uwagę na to, że szczepienia nie będą jednorazową akcją i sama myśl, że dałoby się zaszczepić 30 mln Polaków na raz jest absurdalna. Zauważa przy tym, że możemy się zmierzyć z jeszcze innym problemem. - Znamy przypadki, gdzie takie szczepienia nie zostały zaakceptowane. Na przykład w Rumunii były bezpłatne szczepienia przeciwko HPV, ale ich zaprzestano, bo liczba zgłaszających się była zbyt mała. Jeżeli media podważą zaufanie do szczepionek, czy będą rozdmuchiwać niepotwierdzone obawy i niepokoje, to może się okazać, że my zorganizujemy szczepienie, ale nie będzie chętnych, żeby się zaszczepić. - Podejmując decyzję o szczepieniu, robimy to na podstawie bieżącego stanu wiedzy. A na dzień dzisiejszy wiemy, że śmiercią lub poważnymi następstwami grozi zakażenie nowym koronawirusem. Jeśli dokonujemy wyboru pomiędzy nim a szczepieniem, to mimo że o szczepieniu jeszcze wszystkiego nie wiemy, na pewno jest to wyjście bezpieczniejsze niż "naturalne" zakażenie SARS-CoV-2 i przechorowanie COVID-19 - podkreśla.