Przypomnijmy, według najnowszych zaleceń WHO wydanych w środę 2 grudnia, tam, gdzie rozprzestrzenia się epidemia, powinno się nosić maseczki nie tylko w miejscach publicznych - w sklepach, w pracy i w szkole - ale także w domu, gdy przychodzą goście. Nowe, zaostrzone wytyczne wskazują wprost, że jeśli nie można utrzymać dystansu co najmniej jednego metra, osoby przebywające w pomieszczeniach, w tym dzieci i studenci w wieku 12 lat lub starsi, powinni również nosić maseczki. Chodzi także o sytuacje, jeśli pomieszczenia są dobrze wentylowane. "W pomieszczeniach zamkniętych, o ile wentylacja nie jest odpowiednia, WHO zaleca, aby ogół społeczeństwa nosił maskę niemedyczną, niezależnie od tego, czy można zachować fizyczną odległość co najmniej 1 metra" - stwierdziła WHO. Zalecono również - jak to ujęto - "uniwersalne zasłanianie się" we wszystkich placówkach służby zdrowia, w tym w pomieszczeniach ogólnodostępnych, takich jak stołówki i pomieszczenia socjalne. Szwedzka Agencja Zdrowia, która w Europie jest najmniej restrykcyjna w w walce z koronawirusem, cały czas sprzeciwia się jednak tym zaleceniom i obiera inną strategię. Efekt? Ciągle nie zaleca swoim mieszkańcom noszenia maseczek. Anders Tegnell powtórzył to we czwartek na konferencji prasowej. Tegnell: Znacznie ważniejsze jest zachowanie dystansu społecznego - W niektórych sytuacjach noszenie maseczek może być potrzebne. Jesteśmy jednak w stałym dialogu z władzami w poszczególnych regionach i obecna sytuacja tego nie wymaga - powiedział Tegnell. Jak przekonywał, stanowisko WHO jest jasne, a dowody na skuteczność używania maseczek - mało przekonujące. - Wszystkie dotychczasowe badania pokazują, że znacznie ważniejsze jest zachowanie dystansu społecznego niż noszenie maseczki na twarzy - stwierdził Tegnell. Tymczasem w czwartek odnotowano w Szwecji kolejne 35 zgonów spowodowanych koronawirusem, co oznacza w praktyce, że liczba ofiar śmiertelnych przekroczyła siedem tysięcy (dokładnie 7007). Jednocześnie najnowszy raport wskazuje na 6485 zakażenia.