Do maleńkiej wioski zatopionej wśród szczytów i dolin Alp Prowansalskich, do Seyne-les-Alpes przybywają rodziny hiszpańskich i niemieckich ofiar, które zginęły w katastrofie. Czekają na nich lekarze, psycholodzy i tłumacze. Do katastrofy doszło w odludnym, trudno dostępnym miejscu. Samolot rozbił się o skaliste zbocze wyrastające niemal pionowo z wąskiej doliny. Wprawdzie w tym miejscu nie ma już śniegu, ale żeby się tam dostać trzeba się przedrzeć przez szlak pokryty jego grubą warstwą. Co więcej znaczne ilości śniegu w żlebach grożą zejściem lawin. Jak na razie mnożą się hipotezy co do okoliczności w jakich doszło do katastrofy. Nie wiadomo, dlaczego piloci samolotu powoli tracącego wysokość - z dziesięciu na dwa tysiące metrów w ciągu ośmiu minut, nie nadali sygnału SOS. Airbusem A320 mieli lecieć piłkarze III ligowej szwedzkiej drużyny piłkarskiej. W ostatniej chwili zmienili plany i polecieli do domu przez Zurych. W 1953 roku w tym samym rejonie miała miejsce katastrofa lotnicza. Rozbił się tutaj samolot lecący z Paryża do Sajgonu. Zginęły 42 osoby.