- Istnieje czas przed i po referendum z 1 października - mówił Puigdemont. - Jako szef Generalitat przyjmuję mandat od obywateli, by Katalonia stała się niezależnym państwem w formie republiki - ogłosił. Jednocześnie zaproponował, by parlament regionalny zawiesił skutki deklaracji niepodległości, aby rozpocząć rozmowy. - Jestem tu, by przekazać, że jestem gotowy do dialogu. Nie jesteśmy szaleni. Nie chcemy znów doprowadzić do przemocy na taką skalę, jak ostatnio. Jesteśmy normalnymi ludźmi. Jesteśmy otwarci na dialog. Proszę zrozumieć nasze i moje obawy. Nie chcemy walczyć. Chcemy głosować. Tylko tyle. Hiszpański rząd nas nie słucha, nie docierają do niego nasze argumenty. Mówimy "nie" przemocy - mówił Puigdemont. - Katalonia ma prawo być niepodległa. Niepodległość została wybrana przez większość. Pozwólcie nam rozmawiać o naszych prawach - apelował Puigdemont. - Katalonia stanie się państwem. Powiedzieli to Katalończycy, w demokratycznej drodze. 18 razy próbowaliśmy rozmawiać o tym z hiszpańskim parlamentem. 82 procent naszego społeczeństwa chciało referendum. Było już blisko w 2014 roku, ale się nie udało. Hiszpański rząd nie chciał nas słuchać. Może posłucha nas teraz - powiedział. - To nie jest personalna decyzja. To decyzja ludzi, którzy wyrazili się w referendum. Jesteśmy tu dziś, by rozmawiać o rezultatach referendum - dodał. Strach 7,5 mln Katalończyków - Pierwszy raz w europejskiej demokracji użyto przemocy na taką skalę, policji, by powstrzymać wolnych ludzi. 800 osób zostało rannych. Prowokowano ludzi, by ci nie głosowali, by się bali. 3 mln ludzi się nie zawahało, nie bało. Duża część nie mogła jednak zagłosować. 150 osób aresztowano, ale to i tak nas nie powstrzymało. Chcieli nas zatrzymać, ale zrobiliśmy to. Chciałem podziękować tym wszystkim, którzy zaangażowali się w nasze starania - nie ukrywał. - Nie możemy eskalować konfliktu - zaapelował. Premier Katalonii mówił, że chce uspokoić obywateli Katalonii, którzy "się boją", i zapewnił, że rząd regionalny zawsze będzie działał licząc się z 7,5 mln Katalończyków. - Żyjemy w historycznym czasie. Ten moment jest bardzo poważny, musimy zdawać sobie z tego sprawę. Nie godzimy się na przemoc. Ludzie wypowiedzieli się w referendum, chcieli niepodległości. Żyjemy w tym samym kraju i musimy nauczyć się żyć razem. Musimy szanować ludzi, którzy myślą inaczej niż my. W ostatnich dniach wielu ludzi zgłosiło się do mnie - podpowiadali, co mam zrobić, lub czego nie robić. Z każdym rozmawiałem, bo po to jesteśmy - mówił Puigdemont. - Wiem, że są ludzie, którzy boją się tego, co się dzieje i co może się wydarzyć - mówił Puigdemont na początku swojego przemówienia. Deklaracja niepodległości Tymczasem Inez Arrimadas z opozycyjnej partii Cs dodała, zwracając się do Puigdemonta, że "dla mnie to jest deklaracja niepodległości, nawet jeśli pan tego nie powiedział". Jak podaje EFE, opozycja zaatakowała szefa rządu natychmiast po jego wystąpieniu. Arrimadas powiedziała mu, że jego "polityczny projekt" nie ma absolutnie żadnego poparcia w Unii Europejskiej. "Nikt w Europie nie popiera tego, co pan właśnie zrobił, panie Puigdemont (...). Zdołał pan nawet zepsuć pokojowe relacje między Katalończykami" - dodała, krytykując - wyjaśnia EFE - regionalną politykę premiera. Podkreśliła, że większość mieszkańców regionu czuje się jednocześnie Katalończykami, Hiszpanami i Europejczykami i nie pozwolą oni, aby regionalni politycy "złamali im serce". Ciudadanos to partia centrowa, liberalna, stanowiąca drugą siłę w parlamencie Katalonii.