- Ludzie ci potrzebują pomocy materialnej i opieki psychologicznej po strasznych przeżyciach ostatnich dni - mówi organizatorka jednego ze schronisk, lekarz psycholog, pani Nino Czawczawadze. - Oni nie są ofiarami konfliktu etnicznego, bo takiego nie było, dopóki Osetyjczycy nie zostali nastawieni przeciwko Gruzinom przez rosyjską propagandę. Żyli w zgodzie, nawet pobierali się między sobą - twierdzi rozmówczyni. W stołecznym Instytucie Geozofizyki, gdzie z inicjatywy Nino Czawczawadze powstał jeden z ośrodków pomocy, są głównie kobiety i dzieci. 38-letnia Sofiko Nesadze uciekła spod zajętego przez Rosjan Gori wraz z dwoma synami, w wieku czterech i ośmiu lat. Opowiada o powtarzającym się od kilku tygodni ostrzałach gruzińskich domów w okolicach miasta, prowadzonych przez osetyjską "milicję". - Ludzie bali się spać w swoich domach, na noc schodzili do piwnic, aby uniknąć skutków ostrzału -opowiada Sofiko. Obaj jej synkowie wciąż sprawiają wrażenie przestraszonych, cały czas tulą się do matki. - Obliczamy, że w ośrodkach pomocy dla uchodźców w samej stolicy i jej okolicach będziemy musieli dać dach nad głową i wyżywienie 80.000 ludzi -powiedziała rzeczniczka Ministerstwa ds. Uchodźców i Przesiedleńców Mirian Nanobaszwili. Do południa tego dnia dotarło do Tbilisi 14.000 osób. Po zniszczeniu przez rosyjskie wojska urządzeń portowych w Poti nad Morzem Czarnym, gdzie nadal szaleją pożary, nowa fala uchodźców napływa z zachodniej Gruzji - dodała rzeczniczka. Również szosą prowadzącą z położonego niedaleko granicy z Abchazją miasta Senaki, zajętego przez rosyjska brygadę pancerną, ciągną do stolicy setki samochodów z uchodźcami. Rząd gruziński organizuje również dla nich punkty rozdawnictwa żywności, kocy i odzieży. Jeden z nich mieści się w centrum Tbilisi, przy ulicy Mickiewicza.