Szkocja już oficjalnie ubiega się o możliwość zorganizowania referendum niepodległościowego, które, jak na 2017 rok przystało, doczekało się chwytliwej, skrótowej nazwy: indyref2. Dwójka wzięła się stąd, że Szkoci głosowali w sprawie swojej niepodległości niedawno, bo w 2014 roku, i opowiedzieli się za pozostaniem w Wielkiej Brytanii. Tyle że zostali wówczas oszukani. Otóż euroentuzjastycznych Szkotów przekonywano, że jedynym sposobem na pozostanie w UE jest przynależność do Wielkiej Brytanii. Ledwie dwa lata później okazało się, że jest to przepis na coś zupełnie odwrotnego. Od kiedy Brytyjczycy opowiedzieli się w referendum za wyjściem z Unii Europejskiej, szkocka premier Nicola Sturgeon nie ustaje w wysiłkach zorganizowania indyref2. Zgodnie z traktatami szkockie referendum może jednak zablokować rząd w Londynie. I to właśnie zapowiada. "Zapomnijcie o tym" - uciął spekulacje już w zeszłym roku minister obrony Michael Fallon. Ale Szkoci zapomnieć nie chcą. Nicola Sturgeon proponuje, by referendum odbyło się jesienią 2018 lub wiosną 2019 roku. Pierwsza minister Szkocji ostrzegła Theresę May, że brak zgody Londynu wywoła wściekłość Szkotów i wzrost nastrojów niepodległościowych. Wsparcie dla referendum wyraził lider opozycyjnej Partii Pracy - Jeremy Corbyn. Oznajmił, że Szkoci powinni mieć prawo decydowania o swojej przyszłości w kontekście tak ważnej decyzji, jaką jest wyjście Wielkiej Brytanii z UE. Według Corbyna "nie jest rolą rządu blokowanie demokratycznych referendów". Zjednoczenie Irlandii? Podobnie jak Szkoci, również mieszkańcy Irlandii Północnej opowiedzieli się za pozostaniem w UE i również w tym przypadku ich głos nie będzie miał znaczenia. Sytuacja jest tutaj o tyle trudna, że między Irlandią a Irlandią Północną przebiegać będzie granica Unii. Można sobie tylko wyobrazić, jak rodziny mieszkające po obu stronach zareagują na ewentualne szlabany i zasieki. Współrządząca Irlandią Północną nacjonalistyczna partia Sinn Féin wprost domaga się referendum zjednoczeniowego. Najbiedniejszy region Zjednoczonego Królestwa obawia się, że wyjście z UE doprowadzi do załamania miejscowej gospodarki. Polityczni przeciwnicy Sinn Féin uważają, że Brexit nie spełnia przesłanek do zorganizowania referendum. Ponadto poparcie dla zjednoczenia Irlandii jest w społeczeństwie wciąż niewystarczające, by nacjonaliści takie referendum wygrali. Rząd na beczce prochu Nikt tak naprawdę nie wie, jakie będą skutki Brexitu dla brytyjskiej gospodarki i społeczeństwa. Negocjacje na linii Wielka Brytania-Unia Europejska dopiero się zaczynają. Czy finałem będzie Brexit "twardy" czy też "miękki" - tego nie wiedzą sami negocjatorzy. Pytania, które się głośno stawia, wciąż pozostają otwarte: Czy funt dalej będzie słabł? Jak bardzo wzrosną ceny importowanych towarów? Czy imigranci stracą część praw? Czy wielki biznes ucieknie z Londynu? Jak zapowiadane zahamowanie imigracji wpłynie na rynek pracy? Czy na Wyspach zabraknie rąk do pracy? Czy zmaleją wpływy z podatków? Czy zaostrzenie kursu wobec imigrantów spowoduje napięcia społeczne? Czy Brytyjczycy będą potrzebowali wiz, żeby pracować za granicą? Czy wzrośnie oprocentowanie brytyjskich obligacji? Gdyby sprawy poruszone powyżej przybrały niekorzystny obrót, wektor niezadowolenia skieruje się ku rządowi. Rządowi, którego szefowa sama głosowała za pozostaniem w UE. Konsekwencje Brexitu mogą zatem wywołać polityczne trzęsienie ziemi również w sensie układanki partyjnej. Obecnie Partia Konserwatywna ma wyraźną przewagę w sondażach nad laburzystami. Pojawia się też pytanie, na czym antyunijna UKIP będzie teraz budować swoją popularność. Przy tylu znakach zapytania aż trudno sobie wyobrazić scenariusz, w którym Brexit przebiegnie bez politycznych perturbacji. (mim)