Głównymi punktami spornymi od samego początku negocjacji są prawa do połowów ryb na brytyjskich wodach, równe warunki gry, czyli wspólne - w rozumieniu UE, unijne - regulacje w takich sprawach jak prawa pracownicze, ochrona środowiska czy prawa konsumenckie, oraz to, w jaki sposób rozstrzygane będą ewentualne przyszłe spory, wynikające z umowy i jaka ma być w tym rola Trybunału Sprawiedliwości UE. W środę w południe Johnson ostrzegł, że warunki, których UE domaga się od Londynu, są nie do zaakceptowania. - Nasi przyjaciele w UE nalegają obecnie, by w przypadku uchwalenia w przyszłości nowego prawa, do którego my się nie dostosujemy, mieli automatyczne prawo do karania nas. I nalegają, aby Wielka Brytania była jedynym krajem na świecie, który nie będzie miał suwerennej kontroli nad swoimi łowiskami. Nie uważam, żeby jakikolwiek premier tego kraju mógł zaakceptować te warunki - mówił w Izbie Gmin. Z kolei przed wylotem do Brukseli zapewnił na Twitterze, że Wielka Brytania będzie prosperować niezależnie od tego, czy umowa zostanie zawarta, czy też nie. "W drodze do Brukseli na spotkanie z przewodniczącą von der Leyen. Dobre porozumienie jest jeszcze do osiągniecia. Ale bez względu na to, czy uzgodnimy warunki handlu podobne do tych, jakie ma Australia, czy tych, jakie ma <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-kanada,gsbi,4212" title="Kanada" target="_blank">Kanada</a>, Wielka Brytania może prosperować jako niezależny kraj" - napisał Johnson. Brak porozumienia przed 31 grudnia 2020 roku, kiedy skończy się okres przejściowy po brexicie, oznacza, że od przyszłego roku handel między Wielką Brytanią a UE będzie odbywał się na ogólnych zasadach Światowej Organizacji Handlu (<a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-wto,gsbi,2052" title="WTO" target="_blank">WTO</a>), czyli będą mogły być stosowane cła, kwoty ilościowe i inne bariery.