Dawno nie widziałem sztuki tak wysmakowanej, jak wystawiony przez Panią "Ojciec" . Zastanawiałem się, co mi się w niej najbardziej podoba i doszedłem do wniosku, że klimat, nastrój. I mam wrażenie, że tak miało być. Mylę się? Mam problem ze słowami "wysmakowany", "estetyczny"... ...wyrafinowany.... ...wyrafinowany. Cudownie, że tak to pan odebrał, ale to nie było moim zamiarem. Zawsze najważniejsza jest emocja i opowieść, a ta - to jest jedyne takie moje przedstawienie - jest absolutnie zakuta w logikę, w matematykę, w metronom. Mam wrażenie, że gdyby ktoś nie znał tekstu, mógłby pomyśleć, że skończyć się powinno zupełnie inaczej, że to Czeladnik powinien zostać ukrzyżowany. Tym bardziej, że się przymierzał. A tak wyszło coś mrożkowego, bo Czeladnik został i za chwilę wszystkich zdominuje. Tak, ukrzyżowany został ktoś nie przeznaczony na ofiarę. To jest oczywiste, że zawsze, kiedy mówimy o ukrzyżowaniu, mówimy o Biblii. Ukrzyżowany został cham, a inny cham przeżył. Ukrzyżowany został w imię sztuki, która w obliczu tego kompletnie traci znaczenie. Agata Duda-Gracz o historii średniowiecznej zbrodni, która zainspirowała spektakl Dlaczego ukrzyżowano niewłaściwego chama? Bo miał dobrą twarz. Bo Mistrz subiektywnie stwierdził, że będzie dobrze wyglądał na krzyżu. Mistrz chciał osiągnąć absolut. I osiągnął go, ale nie w sztuce, a w mordzie. W imię wyrzeźbienia śmierci. To, co jest ciekawego bowiem w tej historii to to, że jest autentyczna. Ojciec kontra "Ojciec": Jerzemu Dudzie-Graczowi przydarzyła się podobna historia, jak spektaklowemu Mistrzowi: Z Pani spektaklu nie można było wyjść. Zamknęła pani widownię. Na to są paragrafy. A niektórzy chcieli wyjść. Wiem, ale ludzie wychodzą i przechodzą przez scenę. Co ciekawe, nie w momencie ukrzyżowania. Nie wtedy, gdy ktoś kogoś bił. Tylko w momentach seksu. Na wczorajszym przedstawieniu - w scenie seksu - pojawiły się syczki i syki. I głos: "nudziarstwo". Syczki i syki pojawiły się dlatego, bo tak staraliśmy się poukładać przedstawienie, żeby czynności były powtarzalne. Seks również, do momentu, w którym jest wymuszony i zwierzęcy. Ale w momencie, kiedy pojawia się Jur, córka przychodzi oddać mu się tak, jak umie, bo jeszcze nie wie, że można inaczej. W taki sam sposób ściąga majtki. Pierwszy raz zareagowała tak widownia i byliśmy zachwyceni. Że ktoś nie wytrzymując kolejnego ściągania majtek mówi z widowni "ale nuda". To fantastyczne, bo ona tak samo powinna się poczuć. Bo ona przyszła się oddać z miłości, a tutaj znów to samo. Z tej perspektywy faktycznie, ale nie jestem pewien, czy o to chodziło syczącym. Jak by to powiedzieć... Ja też bym się nie przejmował. Tu nie chodzi o przejmowanie się, bo zupełnie ogląda się inaczej spektakl z widowni, i wiadomo, że nigdy widownia nie będzie robiła tego co chcemy. Tego nie da się wyreżyserować. Po pierwsze, nie wiem, czy to potrzebne, po drugie wymaga to naprawdę dużych umiejętności. Po każdym spektaklu z całą masą ludzi rozmawiam i nigdy nikt mi nie powiedział tego samego. Poza tym mnie chodziło nawet o to, żeby ten moment okazał się obrzydliwy. Czy nie wydaje się Pani, że ta gra z widownią, próba wciągnięcia jej w spektakl jest czymś już sztampowym, czymś, co pojawia się na każdym praktycznie przedstawieniu? Tak, i ja wcale nie zamierzałam robić niczego odkrywczego. Gdyby jedna osoba do tej pory w historii teatru polskiego zastosowało wychodzenie aktora z publiczności w sposób znaczący, wtedy to, co zrobiłam byłoby plagiatem. Ale w tym momencie to jest to samo, co wychodzenie aktora z kulis. To kompletnie nie jest odkrywcze. Mnie chodziło tylko o kierunek, z którego on przychodzi. Bo na scenie wszystko jest podzielone, każdy z aktorów ma swoje miejsce, kiedy świat zaczyna się walić, jest to zasygnalizowane tym, że Czeladnik i Mistrz zamieniają się miejscami. A chodziło o to, że Jur przychodzi spoza tego wszystkiego. Wychodzi z ludu. O ile widownię traktujemy jak lud. Widownia jest poza czwartą ścianą. Ale to nie jest tak, że to każdy z nas mógłby być w takiej sytuacji. Nie każdy. On był. Pani inspiracje są dość szerokie. Jak sama powiedziała Pani w którymś z wywiadów, sięgają od Schulza, do Harry'ego Pottera. Co ich łączy? Baśniowość? Oczywiście, że tak jest, ale dla mnie najważniejszy jest świat. Bo Harry Potter jest kompletnym światem, na tyle kompletnym, że jestem w stanie w niego uwierzyć. Świat Schulza jest kompletnym światem, mogę się z nim nie zgadzać, ale w niego wierzę. Są światy Sapkowskiego, DC Comics... Są, i mogą być inspiracją. W moim wieku, a mam ani dużo ani mało lat, przeczytało się już dużo, ale nie zdążyło się przeczytać wszystkiego. Każde przedstawienie traktuję jak ostatnie, poza tym każde odnosi się do poprzedniego. Ale to przedstawienie nie było inspirowane Potterem. To był klaustrofobiczny świat, każdy z bohaterów miał do zagrania jedną emocję. Świat faktycznie był klaustrofobiczny, trudno było w nim wytrzymać. Ale wydaje mi się, że Czeladnik miał więcej, niż jedną emocję. Chyba, że aktor mu naddał. Aktor jest świetny, wszyscy tam są świetni. Czeladnikiem powoduje chuć. W tej sztuce wszystko jest proste: jedzenie, sranie, dupcenie. Tworzenie, ugniatanie gliny. To nie były emocje, to były czynności. Z emocji została mu tylko chuć. To z chuci on mówi "wyjdź za mnie, ale ty jesteś głupia". I gdy wali mu się świat, gdy umiera jego bóg, czyli Mistrz okazuje się nie być Mistrzem, Czeladnik najpierw upokarza Mistrza, a potem gwałci jego córkę. A potem mówi: wyjdź za mnie, zbudujemy nowy świat. I wychodzi na to, że będą budowali, bo zostali tylko oni. Tak. Oczywiście, możemy się zastanawiać co było dalej, czy ona to przeżyje i tak dalej. W autentycznej historii ona przeżyła.