Częścią współczesnego stylu życia stał się "citybreak" - wypad na weekend do miast europejskich na zakupy, clubbing, wieczór kawalerski lub panieński. Z kolei "Reset" to wyjazd, pozwalający na odreagowanie stresów, nawarstwiających się w trakcie przesiadywania za biurkiem. Dzięki tanim liniom lotniczym i internetowi, pozwalającemu wybrać najkorzystniejsze promocje, turystyka weekendowa zdemokratyzowała się: podróżują nie tylko bogaci. Tańsi o jedną trzecią Europejczycy na weekend udają się do Mediolanu, aby obejrzeć modę i sklepy, lub Barcelony - gdzie w zależności od zainteresowań czekają na nich budowle Gaudiego, knajpki na promenadzie wzdłuż plaży czy mecz piłkarski z udziałem Ronaldinho. Nawet chłodny szwedzki Goeteborg stał się dzięki wyspecjalizowaniu w sklepach hobbystycznych: myśliwskich i wędkarskich atrakcyjnym ośrodkiem weekendowej turystyki. Prognoza do roku 2013, opracowana przez Witolda Bartoszewicza i Krzysztofa Łopacińskiego z Instytutu Turystyki zakłada, że "nadal rozwijać się będą krótkie wyjazdy do wielkich miast (citybreak), a szczególnie wyjazdy weekendowe typu clubbing (popołudniowe i wieczorne wędrówki po klubach, barach i dyskotekach). Szczególnie poszukiwane będą wyjazdy do miast o rozbudowanych dzielnicach rozrywki (..). W ruchu europejskim dominować będzie grupa kilkunastu (najwyżej kilkudziesięciu) miast o ustalonej marce". Problem tkwi więc w tym, żeby się wśród nich znaleźć. Polska pozostaje tańsza o jedną trzecią w porównaniu z Niemcami (skąd wywodzi się co trzeci z odwiedzających nas cudzoziemców). O połowę - z Włochami i Francją. Dlatego hotelarze wspólnie z przewoźnikami z tanich linii lotniczych zorganizowali akcję marketingową "weekend w Polsce za 100 euro". Na berlińskim Hauptbahnhof widnieje plakat z surferem z Zatoki Puckiej oraz wspinaczem z Jury Krakowsko-Częstochowskiej zamiast tradycyjnych zabytków czy folku. Niemcy - póki utrzymuje się różnica cen - przyjeżdżają do nas w weekend na zakupy, do fryzjera czy dentysty. - Przykład czeskiej Pragi pokazuje, ile można zarobić na turystyce weekendowej. To rozwojowy rynek, bo zaczęła się moda na Polskę - ocenia Stanisław Wojtera, były wiceprezes Polskiej Organizacji Turystycznej. Turysta, który robi co chce Turysta weekendowy - w odróżnieniu od przybysza biznesowego czy handlowego - robi to, co chce, a nie co musi. Chętnie wybiera to, na co nie może sobie pozwolić w ojczyźnie. Wśród statecznych księgowych z Austrii i Niemiec, przybywających do Wrocławia popularnością cieszy się trekking i wycieczka amfibią z demobilu po Sudetach. Niemieckie urzędniczki z korporacji, zmuszone w pracy do przestrzegania "kodu ubraniowego", w ciepłe weekendy spacerują boso po krakowskim Kazimierzu, ładniejszym od Frankfurtu czy Duesseldorfu. Goście z Anglii, zlatujący się do Krakowa czy Wrocławia tanimi liniami, które w drugą stronę wożą polskich pracowników na Wyspy - do swoich hosteli trafiają dopiero nad ranem, degustując cztery razy tańsze niż w Londynie lub Manchesterze piwo. U siebie zwykle wstają o świcie do pracy, najczęściej w warsztacie samochodowym. Z badania, przeprowadzonego dla Mastercard wynika, że 47 proc Brytyjczyków bez piwa nie potrafi sobie wyobrazić udanego weekendu. Nawet gdy jest zimno, przesiadują w restauracyjnych ogródkach. Hotelarze i restauratorzy - zamiast zżymać się, że japońskich turystów, przyjeżdżających posłuchać koncertów Chopina w Żelazowej Woli czy niemieckie emerytki, szukające rodzinnych śladów w Gdańsku i Wrocławiu, zastąpiły brytyjskie "niebieskie kołnierzyki" - próbują z sukcesem na nich zarabiać. Tylko w samym Krakowie w parę lat powstała ponad setka hosteli. Gościnę dają Anglikom, miejsca pracy Polakom. Niektóre polskie firmy turystyczne wyspecjalizowały się w obsłudze angielskich gości (proponując im paintball czy jazdę quadami). Dlatego chociaż dawny Dom Turysty PTTK przy Plantach przerobiono na trzygwiazdkowy hotel Wyspiański, tanie hostele pojawiają się nawet przy samym Rynku.