Żaden z dotychczasowych gabinetów, nawet kierowane przez premierów mających, jak Jerzy Buzek czy Kazimierz Marcinkiewicz, za plecami mocniejszych partyjnych liderów - nie ogłaszał zamiaru rekonstrukcji, zanim jeszcze rząd dożyje stu dni. Pełna kontrola zamiast pełnej odpowiedzialności Charakterystyczne, że Donald Tusk już teraz zapowiedział, że w sierpniu oceni ministrów, co skutkować może dymisjami - bez jakiejkolwiek presji wewnętrznej w PO ani nacisków ze strony koalicjanta. Ludowcy w odróżnieniu od czasów sojuszu z SLD nie postraszyli jeszcze ani razu opuszczeniem rządu, a kontrowersyjne sprawy, głównie związane z obsadą agencji rolnych, załatwiają w zaciszu gabinetów. Nowa koalicyjna strategia to wyraz budowania nowego wizerunku Waldemara Pawlaka - technokraty i patrona dialogu społecznego, zamiast jak kiedyś milkliwego i przebiegłego lidera chłopskiej partii. Również w samej PO nie naciska Tuska żadna wewnętrzna opozycja: zwycięzca ubiegłorocznych wyborów wcześniej pozbył się innych ojców założycieli (Macieja Płażyńskiego i Andrzeja Olechowskiego) oraz ewentualnych konkurentów (Zyty Gilowskiej, Pawła Piskorskiego i Jana Rokity), zaś już po sformowaniu rządu bardziej niezależnych polityków PO zmarginalizował (Marek Biernacki), wydał im nakazy milczenia (Julia Pitera) czy przyznał dekoracyjne tylko stanowiska - jak ministerstwo kultury dla Bogdana Zdrojewskiego, który w poprzedniej kadencji pokierował klubem PO dzięki buntowi posłów, odrzucających namaszczonego przez Tuska Zbigniewa Chlebowskiego. Według byłego działacza PO Pawła Piskorskiego premier hołduje "złotej zasadzie" Ludwika XIV, że arystokrację należy trzymać u siebie na dworze, żeby nie spiskowała. W jego ocenie Cezary Grabarczyk z tego powodu został ministrem infrastruktury: w poprzedniej kadencji właśnie on kierował poselskim rokoszem, który wyniósł Zdrojewskiego na szefa klubu. Po tamtym doświadczeniu kilka ważnych dla PO postaci Tusk woli mieć w orbicie rządowej, bo w klubie parlamentarnym politycy ci mogliby stać się liderami opozycji wewnętrznej. Zwłaszcza, że Piskorski nie wierzy w organizacyjne talenty Chlebowskiego jako przewodniczącego poselskiej reprezentacji PO. Nie ulega też wątpliwości, że politycy, którzy na opisanej zasadzie trafili do rządu Tuska nie opuszczą go po rekonstrukcji. Wyborcze hasło "pełna odpowiedzialność", rozwijające się w skrót nazwy partii, w kilka miesięcy po wyborach zastąpione raczej zostało przez... pełną kontrolę. Ekipa bez gwiazd Cena wydaje się oczywista: to ekipa bez gwiazd (z jednym może wyjątkiem Radosława Sikorskiego). Tusk ma dziś w rządzie ludzi z formującej się przez kilka lat "drużyny Donalda" (Grzegorz Schetyna w MSWiA, Mirosław Drzewiecki w resorcie sportu), sprawdzonych w pracy sejmowej i partyjnej działaczy PO (Aleksander Grad od skarbu, Ewa Kopacz od zdrowia) secesjonistów z innych partii (były działacz ROP i minister w rządzie PiS Radosław Sikorski), nielicznych "bezpartyjnych fachowców" (Jacek Rostowski od finansów) czy wreszcie osoby, które sam lider wolał mieć w rządzie niż poza nim, ale... nie na eksponowanych stanowiskach (Pitera oraz Zdrojewski).