- Jest Pan organizatorem - z ramienia Prezydenta Bydgoszczy - obchodów rocznicowych tzw. wydarzeń bydgoskich marca roku 1981. Ale uroczystości te nie są związane z jakąś okrągłą datą? - Przypomnienie tamtych wydarzeń należy do naszego obowiązku, głównie wobec młodzieży. To my, uczestnicy, główni aktorzy dajemy żywe świadectwo wagi owego momentu dla historii Polski. "Prowokację bydgoską" uważam za jeden z najważniejszych momentów historii PRL. Świadomość tej roli nie istnieje ani w naszej publicystyce ani w historii. W marcu 1981 społeczeństwo, po raz pierwszy od 1944 roku, stanęło w jednym szeregu przeciwko wspólnemu wrogowi. Nigdy nie było takiej konsolidacji i jasności oceny panującego wówczas ustroju jak 30 marca - ani przedtem, ani potem. Wejście w strajk generalny byłoby oficjalną rewolucją antykomunistyczną w Polsce. Niewątpliwie za trzy lata uroczystości te będą o wiele huczniej obchodzone, ale przyznam się, iż jesteśmy pod silną presją czasu. Odchodzą świadkowie tamtych zdarzeń, nie jest też dobrze z jakością ich opisu. - Gdy mówi się "prowokacja bydgoska 1981" od razu pojawia się Pana nazwisko, a w pamięci Pana zmasakrowana twarz, jest więc Pan symbolem tamtych wydarzeń. - Kastet to groźna broń fizyczna. Istnieje jednak także, jakże groźna, broń psychologiczna. Dziś mało się pamięta, ale zanim w pełni odzyskałem przytomność, już zaczęły krążyć o mnie najgorszego rodzaju <a href="http://pomponik.pl" target="_blank">plotki</a>. Według nich miałem np. być w zmowie z bijącymi! Koledzy wyłapali w eterze rozmowę jednego z naszych doradców z tow. Cioskiem, na którego pytanie "kto to jest ten Rulewski?", pytany odpowiedział "trzeba na niego uważać gdyż potrafi wciągnąć do niebezpiecznej gry, z przerostem ambicji". - Prowokator Rulewski...? - Na to wychodziło. Pamiętajmy, iż dopiero co wówczas dokonana zmiana premiera Pińkowskiego na Jaruzelskiego, w Związku została przyjęta z dużym ciepłem. Także jak najpoważniej potraktowaliśmy rzucone przez nowego premiera hasło "90 dni spokoju". Tak więc wieczorne zajścia 19 marca w lokalu WRN odczytano w Związku jako akcję skierowaną przeciwko Jaruzelskiemu. I stąd, być może, ta przykra dla mnie wersja wydarzeń. - O ile dobrze pamiętam, termin "prowokacja" sformułował ówczesny rzecznik prasowy KKP Karol Modzelewski. - Po roku 1989 ustaliliśmy na podstawie archiwów MSW, iż już na kilka dni przed "prowokacją" ściągnięto do Bydgoszczy specjalne siły milicji, SB. Jest pewnym, iż akcja była planowana od początku, kastety także. Proszę pamiętać, iż od 16 marca działacze chłopscy walczący o rejestrację swojego związku, okupowali kilka pomieszczeń bydgoskiego Wojewódzkiego Komitetu ZSL. Archiwa MSW ukazują, iż pierwotnie miejscem akcji miał być właśnie budynek WK ZSL, opatrzono ją kryptonimem "Noteć" a pretekstem do wkroczenia miała być prośba wojewódzkich władz ZSL o usunięcie "okupantów". Jedna z wersji tłumaczących rezygnację z tej akcji, mówi, iż ówczesny sekretarz WK ZSL Wesołowski, mimo nagabywań, nie wystąpił z wnioskiem o interwencję sił milicyjnych, uznał, że nie ma podstaw ani potrzeby takiej interwencji. I wtedy zdecydowano się na użycie podobnego scenariusza przy okazji naszej wizyty w WRN. Nadano jej kryptonim "Sesja". Termin naszej wizyty w WRN, 19 marzec, znany był władzom od wielu dni. - A więc w przypadku "Noteci" "rulewskim" byłby kto inny. Przypadek wskazał na Pana...? - W jakiejś części tak, wszak moja obecność na tej sesji nie była przypadkowa. Przypomnę, iż Komisja Krajowa mianowała mnie odpowiedzialnym za realizację 20 postulatu dotyczącego wyżywienia narodu, w tym kwestii systemu kartkowego. Byłem w pełni świadom, iż bez uprzedmiotowienia chłopów wszelkie inne działania są rozpaczliwym łataniem tonącego okrętu. Krytycznie oceniałem działania Komisji Krajowej, jej nieskuteczność we wspieraniu inicjatyw chłopskich, pamiętałem przecież o obietnicach danych chłopom w Rzeszowie.