Amerykański prezydent elekt Barack Obama na pewno nie odwołuje się do postaci będącej wzorem integralnego konserwatysty, ale z jego zapowiedzi politycznych przed objęciem urzędu prezydenta Stanów Zjednoczonych wynika, że chciałby zmienić wszystko. Pierwsze nominacje Nominacja Leona Panetty, byłego szefa sztabu prezydenta Clintona, na nowego szefa CIA wskazuje, iż nie są to tylko ozdobniki stylistyczne. Panetta, niemający dotąd nic wspólnego z wywiadem, był znany jako wyjątkowy twardziel w czasach prezydentury Clintona, czyli Obama zamierza zacząć od czystki w służbach specjalnych. Z kolei nominacja Hillary Clinton na sekretarza stanu jest niezmiernie sprytnym zablokowaniem potencjalnej opozycji wewnętrznej w Partii Demokratycznej. No bo małżeństwo Clintonów najbliższe cztery lata poświęciłoby na podkopywanie pozycji Obamy w partii, tak by Hillary była wciąż realnym kandydatem do prezydentury. Jako szefowa dyplomacji pani Clinton będzie miała zamknięte usta. Więcej, będzie musiała demonstrować solidarność z prezydentem, bo w USA nie ma zwyczaju dystansowania się przez ministrów od własnego rządu. Wreszcie pozostawienie Roberta Gatesa na czele Pentagonu znakomicie będzie sprzyjało rozmyciu odpowiedzialności za ewentualne ofiary w Iraku. No bo w razie sukcesu w operacji wycofywania wojsk USA śmietankę spije prezydent, w razie porażki można powiedzieć, iż w imię bezpieczeństwa żołnierzy pozostawiono stare kierownictwo armii, "no i sami widzicie, jakie ono było". Krótko mówiąc, od strony PR początek prezydentury Baracka Obamy został przygotowany znakomicie. Ale prezydent Stanów Zjednoczonych stanie przed całą serią realnych i bardzo poważnych wyzwań politycznych i gospodarczych, których prostymi sztuczkami wymyślonymi przez spin doktorów nie ominie. Wobec kryzysu Najważniejszą sprawą będzie oczywiście kryzys finansowy. Amerykanie poprzez stworzenie spekulacyjnej bańki pustych kredytów utopili astronomiczną sumę szacowaną przez ekspertów na 2 biliony dolarów. Teraz oczekują, że cały świat złoży się na wypełnienie tej luki w międzynarodowym systemie finansowym. I świat, łącznie z Polską, to robi. Ale najwięcej będą musieli wyłożyć sami Amerykanie. Od odpowiedzi, w jaki sposób należy poradzić sobie z kryzysem, zależy zarówno przyszłość USA jako światowego hegemona, jak i polityczne losy Obamy. Jako prezydent elekt proponuje on mało oryginalne pomysły, żywcem skopiowane z New Dealu Roosevelta. Roboty publiczne, budowę autostrad itd. Tradycyjnie dla demokratycznych polityków przypomina też o konieczności rozbudowy świadczeń socjalnych. A jego ludzie przebąkują coś o kryzysie kapitalizmu i wolnego rynku. Tymczasem przezwyciężenie kryzysu w Ameryce wymaga zupełnie innego i bardziej kreatywnego stylu myślenia. Bo przecież kryzys stał się dowodem siły systemu kapitalistycznego, który dzięki własnym mechanizmom regulacyjnym potrafił odrzucić chory pomysł oparty na spekulacji kredytami i cenami nieruchomości. W każdym razie, zdolność radzenia sobie z kryzysem ekonomicznym zarówno w skali amerykańskiej, jak i światowej (bo od prezydenta USA oczekiwane jest objęcie światowego przywództwa w tej dziedzinie) będzie głównym sprawdzianem skuteczności prezydenta Obamy. I nie odkryjemy na razie niczego, bo chyba on sam jeszcze nie wyszedł w sprawach ekonomicznych poza wyborcze banały. Jeśli nowy prezydent i jego sztab zdołają zaproponować skuteczne instrumenty radzenia sobie z kryzysem, to Barack Obama ma szansę zapisać się w historii. Jeśli nie, powtórzy drogę bardzo inteligentnego, i bardzo źle wspominanego Jimmy'ego Cartera i skończy na jednej kadencji. Niezwykła kadencja Ta kadencja będzie i tak czymś niezwykłym. Wybór czarnoskórego kandydata, bez względu na jego przyszłe dokonania, jest bowiem zjawiskiem o charakterze cywilizacyjnym. W czasach Johna Kennedy'ego, u progu lat 60. ubiegłego wieku, rozpoczęto w Stanach Zjednoczonych proces likwidacji podziałów rasowych. Sam spotykałem za oceanem czarnoskórych Amerykanów, którzy opowiadali, jak to po zmianie jednego stanu na drugi przesiadali się do tylnych rzędów w autobusach, bo obowiązywała segregacja rasowa. W ciągu niespełna 50 lat czarni Amerykanie z roli obywateli II kategorii doszli do tego, że jeden z nich został najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Ale również tak zwana polityczna poprawność traci rację bytu. Była ona potrzebna jako narzędzie wspierania uciśnionej mniejszości. Kiedy reprezentant owej mniejszości objął urząd prezydenta, twarda walka o to, by nie mówić o kimś, że jest ciemnoskóry tylko "biały inaczej", traci sens. Rzecz jasna, do zmian nie dojdzie natychmiast, ale bez wątpienia wyborcze zwycięstwo Obamy odciśnie się bardzo mocno na mentalności Amerykanów. I nie tylko. Wybór syna kenijskich emigrantów przyjęto z olbrzymim entuzjazmem w Afryce. Ten kontynent, przeżarty nędzą, korupcją i niszczony przez AIDS wydawał się skazany na pełną marginalizację. Reakcja na wybór czarnoskórego prezydenta USA może stać się tak potrzebnym impulsem optymizmu budzącym Afrykę z politycznego i społecznego letargu.