Z Agnieszką Pietrusińską, jedną z pierwszych w Polsce instruktorek naprotechnologii, o nowej metodzie leczenia niepłodności, rozmawia Renata Krzyszkowska. Naprotechnologia jest terminem stosunkowo mało znanym, w przeciwieństwie do innej metody leczenia niepłodności, czyli do in vitro. Czym te metody się od siebie różnią? - Przede wszystkim tym, że naprotechnologia jest o wiele skuteczniejsza. In vitro nie leczy przyczyny bezpłodności, tylko "wyręcza" rodziców w prokreacji, czyniąc przy tym wiele szkodliwego zamieszania w organizmie kobiety. W naprotechnologii kobieta zostaje dokładnie zdiagnozowana, leczona, staje się płodna i może rodzić dzieci, nie tylko jedno, ale także kolejne. Dzięki naprotechnologii w ciążę zachodzi nawet 80 proc. leczących się małżeństw. W przypadku in vitro odsetek ten wynosi tylko 30 proc. Są to dwie zupełnie różne metody podejścia do niepłodności. Jak to się stało, że zainteresowała się pani naprotechnologią? - Sami z mężem borykamy się z problemem bezpłodności. Mamy jedno dziecko, czteroipółletnią córeczkę, ale lekarze uznali ten fakt za prawdziwy cud, który na pewno się już nie powtórzy, a my chcemy mieć kolejne dzieci. Gdy jako katolicy absolutnie odrzuciliśmy zaproponowane nam in vitro, lekarze stwierdzili, że w takim razie medycyna nie ma nam już nic do zaoferowania. W ubiegłym roku natknęłam się na napisaną w języku angielskim książkę o naprotechnologii ze świadectwami kobiet leczących się w Instytucie Papieża Pawła VI w Omacha, w Stanach Zjednoczonych, którego dyrektorem jest prof. Thomas W. Hilgers, twórca tej metody. Zaczęłam porównywać opisane historie z moją i zaświtała mi myśl, że być może i dla nas jest nadzieja. Bohaterką jednej z opisanej w książce historii była mieszkająca w USA Polka. Odszukaliśmy ją przez Internet. Okazało się, że zna instruktorkę - Polkę mieszkającą w Nowym Jorku. Na początek zleciła mi dokładne obserwacje cyklu miesiączkowego. Prowadziłam je przez kilka miesięcy. W październiku ubiegłego roku przyjechał do Polski na kongres dr Boyle, naprotechnolog z Irlandii, gdzie znajduje się drugi po Stanach Zjednoczonych ośrodek specjalizujący się w tej metodzie. Gdy pokazałam mu kartę swoich obserwacji stwierdził, że mamy z mężem 75 proc. szans na to, że będziemy mieć kolejne dzieci. Na czym polega terapia? - Podstawą jest systematyczna obserwacja cyklu i notowanie wszystkich biomarkerów płodności przy pomocy tzw. modelu Creighton. Na specjalnej karcie należy odnotowywać wszystko: obecność śluzu, a także każde plamienie czy krwawienie. Każda para małżeńska jest prowadzona przez swojego instruktora, który uczy obserwacji i przygotowuje ich do spotkania z lekarzem. Po dwóch lub trzech zaobserwowanych cyklach małżeństwo odbywa konsultację z lekarzem naprotechnologiem. Obecnie w Polsce kształci się już pierwszy lekarz w tej dziedzinie i w końcu kwietnia przyjmie pierwszych pacjentów. Analizując zapisy w karcie pacjentki lekarz potrafi zdiagnozować pewne nieprawidłowości cyklu. Okazuje się, że biomarkery u kobiet płodnych i niepłodnych bardzo często różnią się od siebie - różnice te są czasem spowodowane niewielkimi zaburzeniami hormonalnymi, których nie wykrywa się w zwykłych badaniach krwi. Lekarz naprotechnolog zleca badania krwi w odpowiednie dni skorelowane z czasem owulacji, dzięki czemu może zauważyć nawet niewielkie zaburzenia. Wielką korzyścią z obserwacji jest fakt, że lekarz wie, w jakich momentach cyklu trzeba je wykonać, by były najbardziej wiarygodne. Także zastosowane leczenie dostosowane jest indywidualnie do cyklu kobiety. Jeśli np. otrzymuję domięśniowe zastrzyki, to jest to podanie celowane, konkretnego dnia, ściśle powiązane z moim cyklem. Jeśli leki nie pomagają, to czasami trzeba wkroczyć z leczeniem bardziej inwazyjnym: laparoskopią czy zabiegami chirurgicznymi. 20 do 40 proc. par jednak już w trakcie samych obserwacji, bez żadnego leczenia, potrafi precyzyjnie ustalić moment, w którym jest największa szansa na zapłodnienie, podejmuje wtedy współżycie i dochodzi do poczęcia dziecka. To tylko dowodzi jak bardzo ludzie nie znają swoich organizmów. Naprotechnologia jest bardzo skuteczna, ale oczywiście metoda ta jest bezradna w przypadku, gdy do zapłodnienia dojść nie może, bo np. mężczyzna w ogóle nie produkuje plemników lub gdy kobieta jest po usunięciu gonad.