Gdyby nie Bóg, już nie byłoby mnie wśród żywych. Moja historia, poszukiwanie wolności bez ograniczeń, doprowadziło mnie do tego, że organizowałem największy w Polsce, kilkudniowy festiwal filmów okultystycznych, publikowałem wywiady z satanistami, sadomasochistami i okultystami. Sam, nie wiedząc o tym, byłem magiem i okultystą. Słyszałem myśli innych ludzi, wyczuwałem na co są chorzy, "zabierałem" choroby. Aż w końcu przestraszyłem się tego zła i wtedy dotknął mnie Bóg. W trakcie modlitwy na rekolekcjach ignacjańskich miałem rodzaj mistycznego przeżycia; spotkałem żywego Jezusa, przytulił mnie do serca, dał poczuć swoją wielką miłość i zobaczyć moje grzechy, które były jak szkarłat. Gdyby nie Jego miłość, uświadomienie sobie mojego brudu skończyłoby się samobójstwem. Dwa bieguny Chrześcijaństwo i okultyzm to są po prostu dwa bieguny. Chrześcijaństwo wzywa do poświęcania się dla bliźnich. Okultyzm uczy skupiania się na sobie i na własnych potrzebach. Na realizowaniu ich kosztem innych. Chrześcijaństwo daje pokój wewnętrzny. Okultyzm może dać rodzaj satysfakcji. Krótkotrwałej i pozostawiającej po sobie głód. Okultyzm uzależnia, chrześcijaństwo jest propozycją wolności. Walczył o mnie Bóg i szatan. Wygrał Bóg... Ta walka w pewnym sensie trwa. Była skrajnie trudnym przeżyciem. Dziesięć lat cierpień, doświadczenia swojej słabości, budowania sobie nieprawdziwych wyobrażeń Boga. Bolesne zderzenia z rzeczywistością. Największą łaską, pozwalającą mi otrzeźwieć, było doświadczenie utraty pracy, które trwało ponad dwa lata. Miałem już wtedy dzieci. To był bardzo trudny czas. Ale dzięki niemu zobaczyłem swoją obłudę, tendencję do oszukiwania się, skrajną słabość. Bóg przeprowadza człowieka przez takie doświadczenia w sobie tylko wiadomy sposób. Po ludzku nie powinienem tego czasu przeżyć w jednym kawałku. Bóg jednak robi co chce. Miałem "władzę nad ludźmi". Słyszałem ich myśli, czułem, co ich boli... Nigdy jednak po moim nawróceniu nie poczułem tęsknoty za tymi magicznymi właściwościami. Teraz już wiem, że były one związane ze śmiercią duchową, której wtedy, gdy umierałem, nie czułem. Kiedy przestałem być magiem, miałem uczucie jakbym wystawił głowę na powierzchnię. To, co wcześniej uważałem za powietrze, było tak naprawdę wodą czy nawet czymś jeszcze mniej płynnym. Dopiero, gdy Bóg mnie z tego wyciągnął, poczułem, że do tej pory nie żyłem, nie oddychałem. Więc nie ma możliwości, bym tęsknił za śmiercią, choć dawała mi władzę nad ludźmi. Bóg dał mi wszystko. Życie, właściwie obietnicę życia, bo nie potrafię w pełni odpowiedzieć na Jego zaproszenie. Korzystanie z magii tak wzmocniło mój wrodzony egoizm, że co jakiś czas budzę się widząc, że znów oszukuję. Mówię, jakim to nie jestem chrześcijaninem, a w rzeczywistości jestem wielkim samolubem. Są jednak dziedziny życia, w których nawet upadając widzę, jak Bóg przebudował moje wnętrze, z jakiej otchłani mnie wyciągnął. Te upadki nie są już po prostu tak głębokie, są też o wiele krótsze. Może dla kogoś to dość wątpliwa podstawa do nadziei, ale dla mnie konkretna i realna. Chrześcijaństwo to nie różowa bajka Nawracanie się ku Bogu jest konieczne codziennie. Te wielkie nawrócenia, dwa, trzy w ciągu życia, które wyznaczają jakieś etapy rozwoju duchowego, są niezwykle ważne. Ale tak naprawdę liczy się codzienność relacji z Bogiem. Człowiek ma naturalną skłonność do pozostawania z tym, co ma. Bóg stale chce dla człowieka więcej. Tam, gdzie Bóg był wczoraj, dziś już Go nie ma. Dlatego chrześcijaństwo nie jest różową bajką. Bóg wymaga.