Póki co nie sposób przecież uznać ani, czy b. wicepremier skłamała w oświadczeniu lustracyjnym, ani - co też ważne - jaki stopień swobody mieli w praktyce funkcjonariusze SB w swej inwigilacyjnej robocie. Przebieg procesu dowodzi za to jednego: że tylko utrzymanie w procesach lustracyjnych zasad procedury karnej daje szanse na ustalenie rzeczywistego przebiegu wypadków w tych skomplikowanych i odległych w czasie sprawach. Powszechnie chwalona dociekliwość sędziów prowadzących rozprawy Gilowskiej jest bowiem możliwa jedynie dlatego, że proces toczy się wedle reguł karnych - nakładających m.in. na sąd obowiązek samodzielnego dążenia do ustalenia prawdy obiektywnej, a więc niejako wymuszający na sędziach inicjatywę w poszukiwaniu faktów mogących mieć znaczenie dla rozstrzygnięcia. Zakładane tymczasem przez autorów nowej wersji lustracji zastąpienie w tych sprawach procedury karnej cywilną oznaczać musi w praktyce sprowadzenie sądu do roli biernego odbiorcy przedstawianych przez strony wersji wydarzeń oraz zaprezentowanych dowodów. To jedna z kluczowych wad parlamentarnych propozycji lustracyjnych. Pomimo dobrej woli senackiej komisji praw człowieka bubla, jakim jest tak gorąco obecnie dyskutowany projekt poselski, nie da się poprawić. Najlepiej by było - zgodnie z sugestią Bogdana Borusewicza - od nowa i już serio zastanowić się nad tym, o co w lustracji ma rzeczywiście chodzić. I napisać ustawę na nowo.