Lipiec 2005 r., warszawska Legia przygotowuje się do nowego sezonu. Kilkanaście dni przed rozpoczęciem rozgrywek pierwszy bramkarz stołecznej drużyny Artur Boruc otrzymuje telefon od menedżera: jutro lecisz do Glasgow podpisać kontrakt z Celtikiem. Ta wiadomość elektryzuje także Łukasza Fabiańskiego. Zmiennik Boruca w wieku 20 lat dostaje niepowtarzalną szansę bronienia w jednym z najlepszych polskich klubów i robi błyskawiczną karierę - zdobywa mistrzostwo Polski, debiutuje w reprezentacji, uczestniczy w mistrzostwach świata, a po dwóch latach przenosi się do Arsenalu Londyn. - Odejście Boruca utorowało Fabiańskiemu drogę do wielkiej kariery - mówi Andrzej Dawidziuk, trener bramkarzy w reprezentacji Polski. - Ale to pokazuje też, jak dobrze przebiegała praca treningowa w Legii. Wrażenie robi także lista pracodawców kilku innych polskich bramkarzy: Wojciech Szczęsny w Arsenalu, Tomasz Kuszczak w Manchesterze United, Jerzy Dudek w Realu Madryt. Dla każdego z tych piłkarzy to ogromny prestiż, możliwość gry o najwyższe trofea europejskie, no i oczywiście solidne zarobki. - Na mówienie o polskiej szkole bramkarzy jest jeszcze trochę za wcześnie, jednak faktycznie, polscy golkiperzy mają już ustaloną markę w Europie - podkreśla Dawidziuk. - Moim zdaniem wpływ na taką sytuację mają cztery czynniki: tradycje bramkarskie, utalentowana młodzież, dobrzy trenerzy i styl szkolenia. W Polsce nigdy nie brakowało bramkarzy, wystarczy przypomnieć Huberta Kostkę, Jana Tomaszewskiego (trzecie miejsce na mistrzostwach świata), Józefa Młynarczyka (trzecie miejsce na mundialu, triumfator Pucharu Europy, poprzednika Ligi Mistrzów). Utalentowanej młodzieży też nie brakuje. W jednej z najbardziej renomowanych polskich szkół piłkarskich, która mieści się w Szamotułach, naukę co roku może zacząć tylko dwóch bramkarzy. Podczas ostatniego naboru zgłosiło się dziewięćdziesięciu kandydatów, z czego połowa przeszła wstępną selekcję i z tych czterdziestu pięciu młodych sportowców wyłoniono dwóch szczęśliwców. Czytaj więcej w Polityce.