Bez względu na to, ile różni politycy zawinili naprawdę, a ile im dopisali konkurenci albo dziennikarze, po każdej aferze zostaje w nas z trudem gojąca się rana. Wyuczona przez bezlik takich doświadczeń nieufność tkwi w nas i zmienia nasz stosunek do świata. Z afery na aferę wszyscy jesteśmy gorsi. Polska jest gorsza. I nasze szanse na przyszłość są gorsze. Za wyuczoną nieufnością krok w krok idą cynizm i egoizm, niezdolność do budowania wspólnoty i zbiorowego działania, niechęć do państwa, uświęcone powszechnością cwaniactwo, zwątpienie w sens pracy i inwestowania w siebie, niewiara w demokrację, wstręt do polityki, tradycjonalizm, tęsknota za silną ręką, niska kreatywność, ucieczka w prywatność, zanik postaw i cnót obywatelskich, pogarda dla ideałów, niechęć do ludzi sukcesu. Wszystko to doprowadziło już Polskę na skraj społecznej paranoi, która wybuchła w autorytarnym projekcie IV Rzeczpospolitej. Ale mało nas to nauczyło. Polska choruje na nieufność, a każda afera tę chorobę utrwala. Dwadzieścia lat temu można było naszą patologiczną nieufność zwalać na zakorzeniony w kłamstwie realny socjalizm, na świeże wiejskie korzenie większości społeczeństwa, na słabość kultury miasta. Ale przez te dwie dekady do historycznego bagażu dołożyliśmy porcję złych doświadczeń. W jakimś stopniu było to nieuniknione, bo gdy rzeczywistość zmienia się gwałtownie, frycowe zawsze trzeba płacić. Ale zapłaciliśmy więcej niż trzeba. Głównie dlatego, że na początku stosunek do korupcji i nepotyzmu fałszywie podzielił scenę polityczną.