Żaden dzień się nie powtórzy/ nie ma dwóch podobnych nocy/ dwóch tych samych pocałunków/ dwóch jednakich spojrzeń w oczy" - przekonywała Wisława Szymborska. Ale gdyby było tak, jak zakłada większość astronomów i jak my zwykliśmy sądzić, że Wszechświat jest nieskończony, to pierwsze miłości zdarzałyby się nie raz, nie dwa, a niezliczoną liczbę razy. A to dlatego, przekonuje kosmolog Janna Levin z Columbia University w Nowym Jorku, że wśród nieskończonej liczby planet "musi być planeta tak bardzo podobna do Ziemi, że aż od niej nieodróżnialna, a w zasadzie nieskończenie wiele identycznych planet, a na każdej z nich znajdziemy rozmaitych mieszkańców, wśród których nieskończona liczba musi być nieskończenie podobna do nas. Inny ty. Inna ja. Gdzieś tam w kosmosie jest też zatem inny ty, z nieco odmiennym życiorysem, zestawem rodzeństwa, rodziców, potomstwa". "Czy to arogancja, czy logika każe mi myśleć, że coś tu jest nie w porządku?" - pyta Levin, autorka wydanego kilka lat temu, lecz wciąż nie przetłumaczonego na język polski dziennika "How the Universe Got Its Spots" (czyli "Jak Wszechświat stał się łaciaty"). Być może czas już przestać straszyć Czarnym Ludem nieskończoności dzieci zapatrzone w nocne niebo. Tak zdaje się przekonywać ta ewangelistka odradzającego się po kilkudziesięciu latach uśpienia ruchu zwolenników poglądu, że wszystko ma swój kres. Nawet Wszechświat. Przynajmniej w pewnym sensie. Przeświadczenie, że kosmos jest jak bezkształtna bańka bez granic, nie musi być słuszne. To wynik nie do końca uzasadnionych wniosków płynących z ogólnej teorii względności Alberta Einsteina, która trafnie opisuje, jak przestrzeń zakrzywia się pod wpływem masy, ale nic nie mówi o globalnym kształcie Wszechświata. Tymczasem przestrzeń ma w sobie coś nieodparcie skończonego, przekonuje Levin. Nie jest tylko abstrakcyjnym pojęciem. Rodzi się, dojrzewa i starzeje. "Jakże absurdalna wydaje się wiara w to, że w przeciwieństwie do naszych ciał przestrzeń i czas są nieskończone - pisze Levin. Przecież utkani jesteśmy z tej samej materii co Wszechświat". Nieskończoność jest jak gwóźdź sterczący z (prawie) gładkiej deski fizyki. Sto lat temu austriacki filozof i fizyk Ernst Mach (1838-1916) dowodził, że nieskończona masa Wszechświata uniemożliwiłaby jakikolwiek ruch w jego obrębie. Nieskończoność wystawia też na ciężką próbę teorie opisujące Wielki Wybuch, bo zgodnie z prawami mechaniki kwantowej prawdopodobieństwo narodzin nieskończonego Wszechświata musiałoby być równe zeru. Dodajmy, że w naturze nie zaobserwowano bezpośrednio żadnego zjawiska bądź obiektu, który nosiłby znamiona nieskończoności.