Niebieska kurtka z żółtymi mankietami oraz podszewką nie lśniła nowością i nosiła wyraźne ślady zużycia. Mimo tego nastroje były dobre, przynajmniej tak się wydawało jeszcze przed atakiem na pozycje saskie pod Poniecem. Choć nie pierwszy raz był już w bitewnym ogniu, tym razem było inaczej. Być może przez warunki atmosferyczne, być może przez mrok, a może dlatego, że po raz pierwszy miał dziwne przeczucia. I faktycznie nie pomylił się. Niemalże przed końcem bitwy, podczas ostatniej próby rozbicia czworoboku wroga, dosięgły go saskie kule. Jakob Johann Basilier był jednym z wielu Szwedów, którzy w Poniecu zostali na zawsze. To postać autentyczna, jeden z wielu poległych w tym starciu. Od trzech lat 270 poszukiwaczy przeczesuje 1000 ha terenu, odnajdując pozostałości po żołnierzach takich jak on. Do tej pory udało się odnaleźć blisko 1000 przedmiotów, z których ogromna część pochodzi z bitwy stoczonej 314 lat temu. Szwedzka Górka, Szwedzkie Doły i Góra Czarownic Co interesującego może być w polu bitwy, w całej masie ziemi, grudkach, ścierniskach lub nieużytkach, w kilkuset hektarach co roku obsiewanych przez rolników? Każde pobojowisko wzbudza uwagę w sferze materialnych pozostałości po walkach, jak i w kategoriach niematerialnych: np. lokalnej pamięci o bitwie, wyobrażeniu o jej przebiegu, miejscowych legendach i podaniach. Przechadzając się dzisiaj w miejscu walk Szwedów z Sasami, na każdym kroku dostrzegamy teraźniejszość: asfaltowe drogi, po których poruszają się auta, maszyny rolnicze, które uprawiają ziemię, elementy współczesnej infrastruktury, bez której trudno byłoby sobie wyobrazić normalne życie. Ten widok splata się jednak z przeszłością. Idąc wzdłuż linii ataku Szwedów, wpadamy w wir czasu, który przenosi nas w chłodny listopadowy dzień 1704 roku. Wiedząc, że stoimy w miejscu, w którym trzysta lat temu kawalerzyści szwedzcy z Södra Skånska kavalleriregemente szarżowali na zaskoczonych saskich piechurów, nie sposób nie oddać się refleksji na temat taktyki walki czy przestrzeni, na której toczyła się walka. Trudno nie zadać sobie pytania o topografię terenu, o jego charakter, o to, w jaki sposób miejsce starcia zmieniało się do dziś. To naturalne, że największą ekscytację wzbudzają znaleziska wyciągnięte z ziemi. Jednak niezwykle ważną rzeczą, od której trzeba zacząć pracę w terenie, jest archeologia krajobrazu. Ta dziedzina nauki już wielokrotnie udowodniła, że przekazy źródłowe mogą być niespójne lub po prostu źle określać miejsce bitwy. Co prawda walki pod Poniecem to nie starcie w Lesie Teutoburskim, gdzie do dnia dzisiejszego nadal żywo pobrzmiewają słowa cesarza Augusta nawołujące Kwintyliusza Warusa, by oddał legiony - do lat 80. XX wieku nie była znana dokładna lokalizacja bitwy z 9 roku n.e.! Mimo że materiałów źródłowych dotyczących sytuacji pod Poniecem z 1704 roku nie brakuje, okazuje się, że konfrontacja dokumentów z topografią terenów przynosi więcej pytań niż odpowiedzi. Bez skrupulatnych badań z zakresu archeologii krajobrazu nie zrozumiemy wielu aspektów starcia. Właściwy wybór miejsca bitwy służył od wieków jako przeszkoda w ruchu, obserwacji bądź pomagał ukryć własne wojska przed wrogiem i jego ostrzałem. Badając teren, poznamy anatomię bitwy. W przypadku szwedzko-saskich zmagań pod Poniecem, posiadamy dość dobre mapy, które sięgają od połowy XVIII wieku aż do I wojny światowej. Pokazują one zmiany zachodzące w tym terenie, które, jak się okazuje, na przestrzeni ostatnich trzystu lat nie były "rewolucyjne". Warto podkreślić, że słynna poniecka Góra Czarownic (niem. Hexenberg), ulokowana na wzniesieniu 102,9 m (w miejscu I fazy bitwy), jest tworem sztucznie zalesionym. W XVIII wieku był to teren otwarty z widokiem na Poniec - dogodny punkt do obserwacji ruchów wroga. Ukształtowanie pola walki (lekkie wzniesienia i doliny) służyło idealnie do ukrycia części wojsk przed ostrzałem nieprzyjaciela. Dzisiejsza sieć rowów i parowów pokrywa się w dużej części z mapami z XVIII wieku. Lokalne nazwy topograficzne: Szwedzka Górka i Szwedzkie Doły sięgają swymi korzeniami XVIII wieku i są punktami charakterystycznymi dla samego starcia, co udało się potwierdzić dzięki badaniom. Odkrywanie tajemnic Napotkani ludzie często zadają "uwielbiane" przez organizatorów pytanie: "Ale co najcenniejszego wykopaliście"? Cóż, oprócz Arki Przymierza, Świętego Graala, Bursztynowej Komnaty czy też (wymyślonej na potrzeby tego typu pytań) słynnej szwedzkiej wódki ze złotem, nie znaleźliśmy nic, co mogłoby się równać z tymi legendarnymi przedmiotami. Pisząc jednak poważnie, tak samo, jak snop bez powroza staje się jedynie luźną słomą, tak samo badania bez doświadczonych poszukiwaczy to tylko naiwna mrzonka. Podczas trzech edycji przez Poniec przewinęło się mnóstwo ludzi skupionych w wielu stowarzyszeniach i organizacjach. Mimo że nie sposób w tym miejscu wymienić każdego i tego, co odkrył, trudno nie wspomnieć choć o kilku osobach i ich wkładzie w badania. Trzy edycje badań wykreowały postać na poły "legendarną" - osobę, która po wzięciu detektora do ręki i wejściu na obojętnie jaką działkę, ma szczęście do wyciągania niezwykłych znalezisk. Krystian Sobkowiak, bo o nim mowa, z Wielkopolskiej Grupy Eksploracyjno-Historycznej "Gniazdo", może śmiało uchodzić za talizman ponieckiego projektu. Będąc po raz pierwszy na polu bitwy podczas II edycji prac w 2017 roku, tylko na jednym, wąskim odcinku działki, wydobył z ziemi piękną pieczęć z koroną (prawdopodobnie z wieku XVII-XVIII) w idealnym stanie, grosz praski, a po przejściu kilku metrów - garść denarów. Zatrzymując się na chwilę przy monetach, trzeba wspomnieć o Macieju Michalewiczu, który w tym roku odnalazł srebrny denar Władysława Wygnańca. Jego znalezisko było niekwestionowanym hitem sierpniowych prac. Jak co roku silną reprezentacją mogło poszczycić się województwo dolnośląskie. Arkadiusz Gandecki znacznie wzbogacił kolekcję bitewnych militariów, odnajdując m.in. stempel od broni czarnoprochowej oraz wiele monet z przekroju historii Ponieca i okolic. Marcin Tarnowski spod Wrocławia natrafił na pas ziemi usiany kulami z karabinów skałkowych. Samo zlokalizowanie tego miejsca okazało się bardzo istotne ze względu na analizę przebiegu starcia. Z kolei reprezentująca wielkopolskie "Gniazdo" Anna Broda w tym roku mogła uchodzić za pierwszego ponieckiego "guzikologa". Ilość wydobytych tego typu eksponatów robiła wrażenie, a zwłaszcza ten z wygrawerowanym wizerunkiem jeźdźca (prawdopodobnie pochodzącym z okresu bitwy). Jednak przysłowiową wisienką na torcie było znalezisko Rafała Szaflika, stażysty z Lubuskiej Grupy Eksploracyjnej "Nadodrze". Ostatniego dnia badań, na kilkanaście minut przed paradą detektorystów wokół rynku w Poniecu, zziajany wbiegł w formującą się kolumnę, dumnie prezentując 12-funtową kulę armatnią. To oczywiście niewielka część tego, co udało się odkryć. Bez tych wszystkich ludzi badania musiałyby nadal pozostać w sferze marzeń. To dzięki nim mieszkańcy Ponieca mogą zobaczyć, co skrywa ziemia, mogą ujrzeć i dotknąć historii. Duża część znalezisk nawiązuje do wielowiekowych dziejów miasta, reszta to pamiątki z pola bitwy. Z każdą kolejną edycją coraz więcej mówią nam o samym starciu, którego przebieg różnił się nieco od obrazu prezentowanego w źródłach. Problemy badawcze Nie są to oczywiście pierwsze badania na polu bitwy w Polsce, ale na chwilę obecną są jedynymi, które w sposób systematyczny penetrują pobojowisko z okresu Wielkiej Wojny Północnej. Wojskowość tego okresu jest specyficzna. Zanim wyjdzie się w teren, trzeba ją poznać - przecież trzeba wiedzieć, czego się szuka. O ile zbieranie materiałów na temat bitwy, ich analiza i opracowanie nie nastręcza zbyt wielu problemów, o tyle umiejscawianie w terenie poszczególnych faz bitwy jest już sprawą znacznie trudniejszą. Równie wielkim wyzwaniem jest określenie granic starcia, czyli obszaru, na którym mogły toczyć się walki. W przypadku bitwy pod Poniecem jest to trudne. Niestety, prócz szkicu sytuacyjnego pokazującego przegrupowujących się Sasów, do tej pory w archiwach nie udało się natrafić na mapę tej bitwy. W związku z tym wzięto pod uwagę maksymalnie duży obszar badań, sięgający od Rowu Polskiego aż po opłotki Waszkowa - z jednej strony, z drugiej od przedmieść Ponieca niemalże aż do Moraczewa. Czym to jest podyktowane? Problem z przekazami źródłowymi zaczyna się wówczas, kiedy autor relacji zaczyna posługiwać się tylko sobie znanym systemem miar. Jak przełożyć na konkretne odległości: "opodal", "niedaleko", "tuż obok" czy "w zasięgu wzroku"? "W zasięgu wzroku", ale czyjego? Autora relacji? Jeśli tak, to cóż wtedy jeśli był krótkowidzem lub, nie daj Boże, dalekowidzem? Co oznacza "tuż obok"? Czy chodzi tutaj o 5, 10, a może 55 metrów? I czy "tuż obok" znajduje się bardziej po prawej stronie czy lewej? A może jednak zupełnie z tyłu? I mimo że relacja źródłowa jest wiarygodna, przełożyć tego typu system miar na badania w terenie jest już bardzo trudno. Nikt z badaczy nie posiada zdolności jasnowidza, by stwierdzić po wejściu na działkę, że właśnie znalazł się w źródłowym "tuż obok" i tutaj będziemy prowadzić pracę, bo 5 metrów dalej nic już nie ma. Niestety, tak to nie działa, dlatego należy wyznaczyć maksymalnie duży obszar poszukiwań po to, by systematycznie go zawężać. Badania wymagają cierpliwości i skrupulatności. Podczas pierwszej edycji prac, poszukiwacze "krążyli" wokół miejsca walk określonego jako I faza bitwy. Teren między Poniecem a Janiszewem składa się niemalże wyłącznie z działek rolniczych oraz leśnych. Niedogodnością jest jednak fakt, że są ogromne i często liczą od 25 ha do nawet 80 ha! Wejście detektorystów na tego typu "olbrzymy" powoduje, że nikną oni w przestrzeni. Często po przejściu 30-40 metrów, nie natrafiając na żaden sygnał lub wyciągając "złom" i "polmosy", następuje naturalne znużenie. Nic zresztą dziwnego. Robiąc puste przebiegi, poszukiwacze zaczynają po jakimś czasie zbaczać z wyznaczonej trasy. Łamiąc linię, szukają sygnału bardziej w prawo lub lewo, idąc w skos, czy zygzakiem, co przypomina "taniec pijanej kaczki". Jest to bardzo niepożądana sytuacja. Kiedy napotykamy na problem relatywnie małej ilości znalezisk na polu bitwy, musimy postawić sobie dwa zasadnicze pytania: czy wynika to z tego, że faktycznie mało w ziemi pozostało, czy może jednak dlatego, że źle prowadzimy poszukiwania? Z tym dylematem w Poniecu zmierzono się niemal natychmiast po rozpoczęciu prac. Okazało się, że znacznie lepsze efekty przynosi podzielenie większych działek na mniejsze sektory. Wówczas staje się możliwe utrzymanie dyscypliny badawczej, ponadto łatwiej nanosić na tego typu siatkę metryczki z danymi GPS znalezisk. Równie skuteczne jest powtarzanie prac na tych samych działkach. W tym roku tego typu "powtórkę" urządzono na polu o numerze 206, co przyniosło znakomite rezultaty. Czy w ogóle doszło do bitwy? Część poszukiwaczy, która gościła w Poniecu, przynajmniej na samym początku prac, była nieco rozczarowana tym, że hurtowo nie są znajdowane kule z karabinów skałkowych. Cóż, mieli prawo wyrazić taki pogląd, zwłaszcza, jeśli wcześniej byli na badaniach na pobojowisku pod Kunowicami, gdzie w 1759 roku naprzeciwko siebie stanęło ponad 100 tys. żołnierzy, a blisko 20 tys. zostało zabitych. Tam faktycznie kule można wyciągać wiadrami. W Poniecu jest inaczej - inny konflikt, inna bitwa, inna taktyka. Tutaj zmierzyło się niespełna 10 tys. żołnierzy, którzy walczyli w listopadzie. Taktyka stosowana przez Karola XII różniła się od tej z okresu wojny siedmioletniej. Domeną wojny północnej był szereg mniejszych starć i bitew, które nie miały charakteru rozstrzygającego. Szwedzi preferowali taktykę opartą na szybkich i gwałtownych atakach z użyciem białej broni. Piechota Karola XII oddawała maksymalnie jedną do dwóch salw, a następnie ruszała z bagnetami na przeciwnika. Również kawaleria, której taktyka była hybrydą zachodnio- i wschodnioeuropejskiej sztuki walki, dostosowana była do szarż na białą broń. W armii szwedzkiej proporcje ilości kawalerii do piechoty były znacznie wyższe niż na Zachodzie Europy. Oczywiście, było to związane z charakterystyką teatru wojennego, na którym Szwedzi operowali w Wielkiej Wojnie Północnej. To wszystko powoduje, że bitwy tej wojny posiadają inną specyfikę: są to starcia gwałtowne, z dużym użyciem kawalerii, w których marginalną rolę odgrywała artyleria, a walka ogniowa była toczona na krótkim dystansie i mało intensywnie w porównaniu do analogicznego konfliktu, który rozgrywał się wówczas na Zachodzie Europy (wojna o sukcesję hiszpańską). To sprawia, że badania pod Poniecem muszą być prowadzone wyjątkowo skrupulatnie i cierpliwie, ponieważ pozostałości po walce ogniowej będą raczej "skromne" w porównaniu do innych bitew tego okresu. Co z saskim czworobokiem? Do tej pory nie udało się odnaleźć miejsca, gdzie ta formacja obronna mogłaby się znajdować. Analiza źródeł nie nastręcza z tym problemów - mówią wprost, że podczas II fazy bitwy został on ustawiony przez Sasów w dogodnym terenie osłoniętym przez naturalne przeszkody. Nie stanowi również problemu, żeby taki bądź takie "dogodne" tereny wyznaczyć w całym pasie idącym od Janiszewa aż do Moraczewa. Gorzej jednak, że do tej pory żadne z wyznaczonych miejsc nie okazało się trafne, a przeprowadzone badania na tych potencjalnych stanowiskach wykazały, że tamtejsze działki są "puste". Co z tym czworobokiem? Czy źródła są nieścisłe? Czy może poszukiwaczom spod Ponieca nie dopisuje szczęście? Póki co sprawy nie można jednoznacznie przesądzić, aczkolwiek postawić można pewną roboczą tezę. Być może materiał źródłowy nieco "koloryzuje" to starcie, dzieląc je wyraźnie na dwie fazy, niejako wprowadzając porządek w chaos bitewny. Być może badania terenowe potwierdzą, że Sasi wcale nie utworzyli czworoboku w innym miejscu po tym, jak mieli odskoczyć od Szwedów w pierwszej fazie walk. Równie prawdopodobne i możliwe do przyjęcia jest założenie, że fazę I i II będzie trzeba połączyć w jedną całość. Być może Sasi jeszcze przed pierwszym atakiem Szwedów zaczęli formować się w czworobok lub już po jego sformowaniu, poczęli cofać się i, ostrzeliwując się, odpierali kolejne ataki kawalerii Karola XII. Póki co, bez dalszych badań w terenie nie możemy ani potwierdzić, ani odrzucić tych hipotetycznych scenariuszy. Perspektywy rozwoju badań W ostatnim czasie w Kaliszu zrobiono pierwszy krok na drodze do cyklicznych prac, przeprowadzając rekonesans pobojowiska z 1706 roku. Do systematycznych badań jeszcze daleka droga, jednak Kaliskie Stowarzyszenie Poszukiwaczy Śladów Historii "Denar" jest zdeterminowane, by pojedynczy wypad przekształcić w zakrojone na większą skalę prace. Czy coś łączy Poniec z Kaliszem? Okazuje się, że zaskakująco wiele. Bitwa pod Kaliszem była największym starciem Wielkiej Wojny Północnej na terenie Rzeczypospolitej. Walczyło tam blisko 50 tys. żołnierzy. Co szczególnie interesujące, w dużej części była to bitwa stoczona w oparciu o kawalerię i o zbliżonej porze roku co bitwa pod Poniecem - w Kaliszu przeciwnicy zwarli się 28 października, w Poniecu 7 listopada. Te ewidentne analogie nie mogą ujść uwadze. Jeśli w Kaliszu nie zostaną podjęte systematyczne badania, to pojedyncze znaleziska niewiele nam powiedzą. A być może prace w Kaliszu umożliwią nam weryfikację kilku tez dotyczących specyfiki pól bitewnych z okresu Wielkiej Wojny Północnej. Niestety, w Polsce nie mamy zbyt wielkiej możliwości, by zbadać pobojowiska po tej wojnie. Intrygujący jest obszar między Wschową a Osową Sienią, gdzie w 1706 roku Szwedzi odnieśli zdecydowane zwycięstwo nad Sasami i Rosjanami. Do bitwy doszło w okresie zimowym i był to bój armii składających się w dużej części z piechoty. Zatem jest to starcie o nieco innej specyfice niż walki pod Poniecem i Kaliszem. Być może warto zastanowić się nad stworzeniem jednego spójnego projektu prac badawczych nad trzema bitwami tego okresu. Być może dopiero wówczas uzyskamy materiał, który pozwoli nam ukazać charakterystykę pól bitewnych tej wojny? Być może. Miejmy nadzieję, że tak dobrze rozpoczęty projekt w Poniecu uda się "przeszczepić" na Kalisz, a później na Wschowę. Czas pokaże. Trzeba wykorzystać wszelkie możliwości, póki jeszcze jest co badać, póki jeszcze możemy "wykradać" ziemi tajemnice i cofnąć się w czasie, stojąc w polu między żołnierzami walczących stron. Damian Płowy - historyk wojskowości. Specjalizuje się w Wielkiej Wojnie Północnej i wojskowości szwedzkiej. Od 2016 roku wspólnie z Grupą Badań Historycznych "Regiment" prowadzi badania na polu bitwy pod Poniecem z 1704 roku. Jest autorem m.in. "Poniec 7 XI 1704. Kampania jesienna Karola XII", "Od Ponieca do Bełcza Wielkiego. Działania pościgowe Karola XII jesienią 1704 roku", "Od Eisenbirn do Höchstädt. Kampania w Górnej Austrii 1703 roku (1)".