Operacja Condor? Wszystko zaczęło się od informacji pochodzącej od zastrzegającego sobie anonimowość poszukiwacza. Penetrując okolice Bolesławca (woj. dolnośląskie), natknął się on, w pobliżu przebiegającej na północ od miasta autostrady, na fragmenty pochodzące z niezidentyfikowanego samolotu. Następnie zgłosił się do nas, przekazując wszystkie odnalezione przez siebie elementy - głównie pogiętego i zniszczonego poszycia oraz tajemniczy przedmiot z wyraźnymi oznaczeniami na tabliczce znamionowej - "Revi E2A". Napisy wskazywały na producenta - "Carl Zeiss Jena" (do dziś firma świetnie prosperuje!) oraz numeryczną specyfikację urządzenia: "Gerät nr 127-27 A", "Werk nr 50741" oraz "Fl 52172". Już to pierwsze znalezisko pozwoliło na określenie, na razie bardzo ostrożne, miejsca rozbicia samolotu - prawdopodobnie niemieckiego - ale przede wszystkim dawało pewne przesłanki do identyfikacji jego typu czy wielkości. Dosyć szybko udało się ustalić, że odnaleziony przedmiot to fragment celownika dla strzelca pokładowego używającego Mg 151 w wersji kal. 15 bądź 20 mm. To była bardzo ciekawa informacja, bowiem w większości samolotów niemieckich, przez cały okres wojny, strzelec pokładowy uzbrojony był w różne wersje standardowych, lotniczych karabinów maszynowych kal. 7, 62 mm. Tymczasem przystosowany do broni o większym kalibrze (15 bądź 20 mm) Revi E2A, musiał być użyty w większym samolocie lub w specyficznej, nie przewidzianej przez producentów konfiguracji. Szczególnie jedna z hipotez była elektryzująca, ponieważ takie celowniki używane były powszechnie w wieżyczce nietypowego dla naszego rejonu samolotu - Focke-Wulfa Fw 200 nazywanego Condorem! Olbrzymiej, czterosilnikowej maszyny używanej przez III Rzeszę jako bombowiec morski, zdolny pokonać bez problemu większe odległości. Condory zadały poważne straty flocie alianckiej na Atlantyku, a po 1943 roku zaczęły być wykorzystywane jako samoloty transportowe. Oczywiście sam celownik nie mógł stanowić wystarczającego dowodu dla przeprowadzenia identyfikacji, niemniej jednak stanowił pierwszy trop, a o inne dowody, przeczące bądź potwierdzające tę hipotezę, należało się postarać. Samolot spod Bolesławca został wciągnięty na naszą listę zadań, pozostało jedynie zorganizowanie poszukiwań i pozyskanie wszelkich niezbędnych zezwoleń. Eksploracja lotniczych pozostałości Każde zestrzelenie, rozbicie czy zniszczenie drugowojennego samolotu, niezależnie od okresu w jakim się wydarzyło, przebiega w odmienny sposób, a jedyną chyba regułą, pomocną w określaniu przyczyn, jest brak reguł. Spadające na ziemię maszyny rozbijały się pod różnym kątem - czy to w locie koszącym, czy podczas próby przymusowego lądowania, czy już po udanej próbie przyziemienia. Nawet pionowe uderzenie w ziemię nurkującego samolotu mogło przebiec w odmienny sposób: zależny od masy maszyny lub rodzaju gruntu, w jaki uderzyła. Ponadto najczęściej pojawiający się we wspomnieniach świadków widok wbitego na wiele metrów w ziemię wraku samolotu, nie zawsze odpowiada prawdzie. Nie raz się o tym przekonaliśmy. Grupa Eksploracyjna Miesięcznika "Odkrywca" oraz współpracujący z nami archeolog dr Paweł Konczewski już kilkakrotnie organizowała badania śladów lotniczych katastrof i pobojowisk z okresu II wojny światowej. Wypracowaliśmy w tych przypadkach stałą metodykę prac, obejmującą wywiady z okolicznymi mieszkańcami, przygotowanie terenu, badania bezinwazyjne metodami geofizycznymi i klasycznymi detektorami, i ostateczne, wnoszące najwięcej informacji, "kopanie". Jednak bardzo często, podobnie jak w tym zdarzeniu, przeprowadzenie badań powierzchniowych jest utrudnione. Nie tylko z uwagi na czas i koszty prowadzonych prac, ale również na tzw. ograniczenia losowe, np. warunkową zgodę właściciela, która określa rodzaj i ilość zakładanych wykopów oraz termin prowadzenia badań. Znajdujące się na północ od Bolesławca szczątki samolotu, leżą w obszarze należącym do Nadleśnictwa Bolesławiec. Dzięki życzliwości p. Nadleśniczego Arkadiusza Sudoła i pozytywnym zaopiniowaniu naszego wniosku przez Regionalną Dyrekcję Lasów Państwowych we Wrocławiu, mogliśmy przystąpić do przeprowadzenia poszukiwań terenowych. Warunki zgody zobowiązywały nas jednak tylko do wykonania niewielkich wykopów, które musieliśmy starannie wyselekcjonować. Naszym celem, oprócz pozyskania odpowiednich i charakterystycznych dla danego typu samolotu fragmentów, umożliwiających jego identyfikację, było również ustalenie wszelkich okoliczności związanych z katastrofą maszyny. Analiza terenu i wyniki poszukiwań detektorem metali pozwoliły wybrać najbardziej obiecujące miejsce - wyraźne, choć niezbyt wielkie, przegłębienie terenu, w którym został uprzednio wydobyty celownik Revi E2A. Tam postanowiliśmy założyć większe wykopy, umożliwiające zbadanie głębokości, na jaką "wbił" się samolot. Rozpoczął się żmudny proces kopania, dzięki któremu zaczęły masowo wyłaniać się przedmioty pochodzące z rozbitej maszyny. Niezależnie od badań terenowych, przeprowadziliśmy również "wywiad" wśród okolicznej ludności. Niestety, nie dał on zbyt wielu rezultatów, a uzyskane dzięki rozmowom informacje, były raczej zaskakujące... Według mieszkańców najbliżej położonej, niewielkiej miejscowości Krępnicy, mniej więcej w rejonie naszych poszukiwań miał rozbić się samolot amerykański! Tę niespodziewaną dla nas informację potwierdzał również leśniczy p. Bogusław Zimkiewicz oraz mieszkający wiele lat w Krępnicy p. Andrzej Puzio. Skąd w tym miejscu samolot amerykański? Skoro nie tylko celownik, ale wszystkie odnajdowane przez nas w rejonie badań przedmioty ewidentnie pochodziły z samolotu niemieckiego! Niestety, nikt nie był w stanie dokładnie opisać wyglądu tajemniczej amerykańskiej maszyny, ani wskazać dokładnego miejsca, gdzie przez wiele powojennych lat się znajdowała. Pozostawiając na razie zagadkową historię amerykańskiego wraku na boku, usłyszeliśmy jeszcze jedną, ważną informację. Otóż kilkaset metrów od miejsca, gdzie odnaleziony został "nasz" samolot, miało znajdować się jakiegoś rodzaju niewielkie, polowe lądowisko niemieckie. Obecność tego typu lotnisk w okolicy Bolesławca potwierdzał również, obecny na miejscu poszukiwań, nasz długoletni przyjaciel - Zdzisław Abramowicz, znany badacz historii regionalnej. Jednakże rozkład, ilość i szczegóły ich funkcjonowania nie zostały dotychczas przez nikogo wystarczająco przebadane. Niemniej, to właśnie lotnisko mogło mieć związek z "naszym" samolotem. Wbity w ziemię? Już pierwsze badania na wytypowanym terenie przyniosły spore efekty. Części samolotowe kładły się niemal równym, prostokątnym pasem o wymiarach ok. 100 ×50 m, którego dłuższy bok przebiegał mniej więcej w osi wschód-zachód. Wyglądało to początkowo jakby samolot sunął po ziemi, "gubiąc" po drodze fragmenty wyposażenia i poszycia. Co ważniejsze, wszystkie sygnały pochodziły z leżących płytko, od kilku do kilkunastu centymetrów, przedmiotów. Dominowały wśród nich elementy poszycia i blachy samolotowej znajdującej się w bardzo różnym stopniu destrukcji. Najwięcej pozostałości, najbardziej też chyba charakterystycznych, udało się pozyskać w jedynym przegłębieniu terenu, typowanym przez nas na centralny punkt badań. Zostały tu odnalezione m.in.: destrukt lufy z MG 131 kal. 13 mm wraz z dużą ilością wystrzelonej amunicji i elementami taśmy nabojowej, pozostałości zegarów, m.in. wysokościomierza sygnowanego Fl 22320, klapka rewizyjna z samolotowego kadłuba, flary i podzespoły z układu elektrycznego oraz wiele innych przedmiotów, które najprawdopodobniej pochodziły z okolic kabiny i dziobu samolotu. Wykopy założone w tym miejscu, oprócz dużej ilości samolotowych pozostałości, przyniosły również bardzo ważną informację. Struktura ziemi nie była naruszona głębiej niż kilkadziesiąt centymetrów. I choć twarda, piaszczysta gleba jest trudna do "przebicia", to mogliśmy spokojnie wykluczyć hipotezę o "wbiciu" się w ziemię kadłuba samolotu. Pozostawało pytanie: czy samolot wylądował i został następnie podpalony i zniszczony, czy też może uległ rozbiciu podchodząc do lądowania? A może wydarzyło się jeszcze coś innego? Poszukując pozostałości lotniczych katastrof z okresu II wojny światowej, należy liczyć się z tym, iż każde z ogólnodostępnych miejsc, np. w lesie czy na łące, zostało już wielokrotnie spenetrowane. Przede wszystkim tuż po wojnie i najczęściej przez okolicznych mieszkańców, którzy pozyskiwali z takich wraków wszelkie części nadające się do wykorzystania w gospodarstwie. Nie inaczej było zapewne i tym razem. Leżący, ogólnie dostępny wrak został być może w większości wywieziony i usunięty. Nie udało się nam odnaleźć żadnych elementów silnika, czy też silników, nie licząc fragmentu układu zapłonowego oraz kilku przedmiotów związanych z układem filtrów. A ponieważ badania wykazały, że silniki nie mogły się znaleźć głęboko w ziemi, to możemy przyjąć hipotezę, iż "cenne łupy" zostały zabezpieczone, i być może zdemontowane jeszcze przez Niemców bądź Armię Czerwoną. Na pozyskanych podczas prac przedmiotach zachowały się ślady wysokiej temperatury, nie są one jednak zbyt liczne i dotyczą niewielkiej ilości elementów. Wskazuje to raczej na ograniczony zasięg ewentualnego pożaru bądź wysadzenia samolotu - niewykluczone, że niezwiązanego z uderzeniem o ziemię czy próbą lądowania maszyny. Tą ostatnią ewentualność uznaliśmy za wysoce prawdopodobną z uwagi na kilka faktów. W pobliżu miejsca badań przebiega autostrada wiodąca z Wrocławia do Zgorzelca. W 1944/45 roku droga ta była w dużej mierze wykonana, ale nie użytkowana, stanowiąc gotowe miejsce do awaryjnego lądowania. Ponadto, jak już wcześniej wspomniałem, wg relacji leśniczego i miejscowej "legendy" zaledwie kilkaset metrów na zachód, od znajdujących się w lesie pozostałości samolotu, miało funkcjonować jakiegoś rodzaju lotnisko polowe, którego lokalizacja wymaga jeszcze dokładniejszych badań. W grę mogła również wchodzić ewentualność udanego lądowania niemieckiej maszyny, a następnie jej zniszczenia na ziemi. Niemniej, odnalezione fragmenty wskazywały, że zanim uległa zniszczeniu, nie była to opróżniona z cenniejszych elementów "skorupa". Z pewnością samolot był uzbrojony, a duża ilość wystrzelonej amunicji, jaka znalazła się wśród szczątków, świadczyła o tym, że prawdopodobnie powracał on z lotu bojowego. Wydobywane z rejonu badań przedmioty, były identyfikowane na miejscu. Dużym zaskoczeniem okazał się fragment destruktu lufy działka lotniczego Mg 151/20 (kal. 20 mm) oraz pozostałości wystrzelonej amunicji o tym kalibrze. W pewnej odległości od części "kabinowej" udało się również odnaleźć klapę od nadajnika radiowego wysokościomierza oraz dużą ilość części związanych z elektryką samolotu, produkcji znanej niemieckiej firmy Siemens. Niestety, pośród setek pojedynczych przedmiotów nie udało się odnaleźć żadnej z licznych na pokładzie samolotu tabliczek znamionowych, a raczej żadnych, które w stu procentach pomogłyby określić typ samolotu. To prawdziwy pech i jednocześnie trudny orzech do zgryzienia. Pozostawała nam bowiem "układanka" odnalezionych fragmentów i żmudne dopasowanie ich do odpowiedniego typu samolotu. Samolot widmo? Nawet drobny i niepozorny przedmiot może mieć wojskową, bądź cywilną, sygnaturę pomocną nie tylko w określeniu przeznaczenia przedmiotu, ale również typu samolotu, w jakim został zainstalowany. Już na miejscu badań wykluczyliśmy, a raczej uznaliśmy za mocno niewiarygodną, pierwotną hipotezę związaną z olbrzymim "Condorem". Sam celownik nie mógł być już wystarczającą poszlaką, a pozostałe wydobywane przedmioty kierowały nas raczej w stronę innej rodziny niemieckich samolotów. Jednak to właśnie elementy uzbrojenia pozwoliły nam poruszać się w określonych kręgach większych maszyn, wyposażonych w liczne stanowiska strzeleckie. Odnalezione przez nas pozostałości wskazywały, że samolot był wyposażony w prawdziwy, i do tego różnorodny, arsenał. Składało się na niego: działko Mg 151 kal. 20 mm doskonale pasujące do celownika Revi (używanego w wieżyczkach przez pokładowych strzelców) oraz karabin maszynowy Mg 131 kal. 13 mm. Uzbrojenie samolotu dopełniał karabin, bądź karabiny, Mg 15/17 kal. 7,62 mm. Co ciekawe, jeden z nich musiał być wyposażany w podwójny magazynek typu Trommel. Świadczyły o tym dwa charakterystyczne, aluminiowe "naboje" zamontowane na stałe jedynie w takiego typu magazynku. Stanowiska Mg kal. 7,62 mm i Mg 131 musiały znajdować się niedaleko siebie, bowiem wystrzelona amunicja obydwu typów była ze sobą solidnie wymieszana. Taka konfiguracja uzbrojenia nie była zbyt częsta, a zidentyfikowanie kolejnych przedmiotów mogło ją jeszcze bardziej zawęzić. Po zabezpieczeniu i zakończeniu prac wykopaliskowych, przyszedł czas na analizę różnorodnych fragmentów pochodzących z maszyny. Niestety, wiele spośród setek przedmiotów, jak np. czytelnie sygnowane automatyczne bezpieczniki Siemensa (Fl E 5000 01), puszka (Fl 32346) czy kabel z wtyczką sondy temperatury (Fl 32627-2), mogło zostać zamontowanych w kilku typach samolotów. Nasze podejrzenia skierowały się jednak na rodzinę samolotów Junkers. Sprawiła to niewielka, rewizyjna klapka z grubsza odpowiadająca wyglądem klapce Ju 87 i sygnowana "Ju N 164" (reszta cyfr nieczytelna) - jednak nie odpowiadająca jej rozmiarami - oraz pokrywa od nadajnika radiowego wysokościomierza FUG 101A, która była jednym z nielicznych przedmiotów z czytelną i łatwą do identyfikacji tabliczką. W drugiej fazie identyfikacji pomocą służyli nam zarówno fani facebookowej strony GEMO, jak i użytkownicy forum internetowej strony miesięcznika "Odkrywca" (odkrywca.pl). Szczególne podziękowania należą się Arkadiuszowi Siewierskiemu "Woodhaven", dzięki któremu udało się wyjaśnić oznaczenia najważniejszych fragmentów i części pochodzących z samolotu, m.in. kod producenta tajemniczej "łezki". Ostatecznie, do chwili oddania artykułu do druku, udało się zawęzić naszą interpretację do dwóch, podobnych w wielu detalach samolotów: Junkersa Ju 88 (wyprodukowano ok. 15 tys. egzemplarzy) i jego rzadszej, rozwojowej wersji Ju 188 (ok. 1 tys. egzemplarzy). Obydwa typy samolotów wielozadaniowych były produkowane w bardzo zróżnicowanych konfiguracjach, zawierających również modyfikacje polowe wprowadzane już na lotniskach. Te dwusilnikowe samoloty, zaprojektowane jako szybkie bombowce, pełniły pod koniec wojny niemalże każdą funkcję, jaka wynikała z potrzeb Luftwaffe - od nocnego myśliwca, poprzez średni bombowiec, samolot torpedowy lub rozpoznawczy, kończąc na latającej bombie. Obydwie wersje bazowały na podobnych rozwiązaniach i częściach. Do tego olbrzymie zróżnicowanie produkowanego w kilkunastu wersjach Ju 88, pozostawia zadanie pełnej identyfikacji, opartej jedynie na podstawie uzyskanych przez nas rozproszonych fragmentów, niemalże niewykonalne. Ju 88 czy 188? Początkowo za bardziej prawdopodobne przyjęliśmy odnalezienie Ju 88. Przemawiał za tym pełny zestaw uzbrojenia, obejmujący również stary Mg 15/17 z przedwojenną amunicją i rzadko stosowanym w późnowojennych modelach magazynkiem typu Trommel, oraz standardowo montowany wysokościomierz radiowy FUG 101 w wersjach Ju 88 C lub Ju 88 R. Sygnatura tablicy wysokościomierza Fl 22320 również odpowiadała Ju 88. Z kolei Ju 188 w jednej ze swoich wersji posiadał stanowisko strzelca uzbrojonego w MG 151/20, do którego idealnie pasowałyby odnalezione na miejscu: celownik Revi E2A, fragment grubego okrągłego szkła pochodzącego najprawdopodobniej z wieżyczki oraz... charakterystyczny kluczyk, służący do otwierania podkadłubowej gondoli, identyczny z rysunkiem ze specyfikacji dotyczącej Ju 188. Niemiecki "Handbuch" Ju 88 A-1 pokazuje takiego rodzaju przedmiot w zupełnie innym kształcie. Czyżby niewielki kluczyk stał się kluczem do identyfikacji "naszego" Junkersa w wersji Ju 188? Co najciekawsze, operujące najbliżej tego miejsca jednostki z lotniska w Osłej (niem. Aslau) - 10.(Pz)/SG 77, II./SG 77 i 3./NSGr - wg uzyskanych przez nas danych nie dysponowały takimi typami samolotów. Junkers prawdopodobnie uległ zniszczeniu w pierwszej połowie 1945 roku, gdy rejon ten stał się areną powietrznych misji realizowanych przez lotnictwo niemieckie i sowieckie. Istnieją przesłanki wskazujące na wykorzystywanie przez Niemców pasa nieukończonej autostrady jako polowego lądowiska, wraz z konstruowanym na te potrzeby zapleczem technicznym. Jeden z radzieckich fotografów miał uwiecznić niemieckie samoloty stojące w pobliżu autostrady niedaleko lotniska w Osłej. Kwerenda i poszukiwania, tym razem archiwalne, będą trwały jeszcze długi czas. A co z amerykańskim samolotem, który widzieli po wojnie mieszkańcy pobliskiej Krępnicy? Z pewnością nie był to odnaleziony przez nas Junkers. Niewykluczone, że miejsce drugiej katastrofy, tym razem alianckiego bombowca, uda się nam ustalić w kolejnych badaniach, jakie podejmiemy w rejonie Bolesławca. Po opracowaniu dokumentacji i końcowych ustaleniach wydobyte podczas prac pozostałości samolotu znajdą się w Muzeum Ceramiki w Bolesławcu. W badaniach prowadzonych pod nadzorem dr Pawła Konczewskiego udział wzięli członkowie i sympatycy Grupy Eksploracyjnej Miesięcznika "Odkrywca": Paweł Piątkiewicz, Jarosław Stróżniak, Tomasz Grzywaczewski, Maciej Cypryk, Przemek Budzich - Dokuman.pl oraz Magdalena Zając. Na miejscu wspierali nas pasjonaci i eksploratorzy: Agata Bojanowska, Tomasz Mierzwa, Łukasz Michalczuk, Krzysztof Rajczakowski, Kamil Błoniarz. Dziękujemy za pomoc i wsparcie ZHP Bolesławiec, Nadleśnictwu Bolesławiec oraz Muzeum Ceramiki w Bolesławcu. Identyfikację przedmiotów prowadzono dzięki pomocy m.in. Arkadiusza Siewierskiego "Woodhaven" oraz Piotra Kowalewskiego "Pepka" i Piotra Szumko. Łukasz Orlicki