Podziemne jak i nadziemne tajemnice z czasów drugiej wojny światowej w rejonie Kamiennej Góry opisane zostały w "Odkrywcy" w numerach 10/2004, 11/2004, 12/2004, 3/2005, 7/2006 i 12/2010. Tym razem chciałbym poruszyć temat penetracji kamiennogórskich podziemi, dokonanej w 1972 roku przy udziale służb specjalnych PRL. Jak to się stało, że akurat wtedy zainteresowano się tymi wyrobiskami? To, że w mieście istnieją wejścia do nieukończonych zespołów podziemi, było wiadomo. W śląskiej prasie znaleźć można było ich opis: "Dla mieszkańców Kamiennej Góry nie jest tajemnicą, że wzgórza otaczające miasto kryją w swoim wnętrzu jakieś tunele, przejścia podziemne nie wiadomo gdzie prowadzące, a nawet całą podziemną fabrykę. Niektóre wnętrza do tuneli wydrążonych przez Niemców w czasie ostatniej wojny są widoczne. Znajdują się na skraju miasta tuż przy ulicach", pisała w ostatnim dniu lutego 1960 roku gazeta "Słowo Polskie" w artykule zatytułowanym "Tajemnica podziemnego labiryntu". W tekście wspomniano też o osiedlu Antonówka, w którym, zdaniem autora artykułu, miała się mieścić podziemna fabryka amunicji za zamaskowanymi wejściami. Gazeta w zdroworozsądkowy sposób podchodziła do kwestii wykorzystania kamiennogórskich podziemi, postulując wykorzystanie ich do celów pokojowych. Były to jednak próżne słowa. Nikt z decydentów nie wziął ich sobie do serca. Minęło dziesięć lat. Stan niekonserwowanych wyrobisk, poddanych działaniu czynników atmosferycznych, mógł się tylko pogorszyć. Wtedy to właśnie, w 1970 roku, podziemiami kamiennogórskimi zainteresowała się Służba Bezpieczeństwa. Meldunek specjalny wysłany z Wałbrzycha zwrócił uwagę przełożonych we Wrocławiu... Kto był informatorem Służby Bezpieczeństwa na temat nieujawnionych rzekomo podziemi w Kamiennej Górze? Z dokumentów wynika, że źródłem informacji był inż. Alojzy Hrycyk, jeden z pracowników technicznych Dolnośląskiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego w Wałbrzychu. Plany wyrobisk podziemnych odnalazł on w archiwum tegoż Zjednoczenia, gdyż już od kilku lat amatorsko zajmował się "ustalaniem nieujawnionych obiektów poniemieckich w okolicach Wałbrzycha". Kopie planów zostały przekazane Służbie Bezpieczeństwa. Warto przytoczyć obszerne fragmenty meldunku datowanego na ostatni dzień lipca 1970 roku, pod którym - jak wynika z odpisu - podpisał się kpt. Stanisław Wzorek: "Zawiadamiam, że w czasie załatwiania spraw służbowych w Dolnośląskim Zjednoczeniu Przemysłu Węglowego w Wałbrzychu w dn. 30.07.1970 r. zostałem poinformowany przez por. rez. mgr inż. Hrycyk zastępcę naczelnego inżyniera w/w zjednoczenia o dokonaniu przez niego, w wyniku 4-letniej pracy, odkryć 3 obiektów przemysłowych, wybudowanych przez okupanta w rejonie Wałbrzycha, oraz o sztolniach, w których przechowywane są bogactwa wywiezione z Wrocławia i byłych hitlerowskich fabrykantów". Już na samym początku sprawy pojawia się zatem wątek skarbowy. Nie brakuje też komunistycznej nowomowy, która długoletnich przejściowych panów Śląska nazywa "okupantem". Nieco dalej czytamy: "Obiekty te i ich lokalizacja jest celowo zachowywana w wielkiej tajemnicy, a po to, aby przy pracach górniczych nie kierować robót w te rejony, zatrudnieni są w zjednoczeniu i innych władzach odpowiedni ludzie stojący na b. wysokich stanowiskach". No proszę - mamy tu jakieś sprzysiężenie, torpedujące rozwój polskiego górnictwa w celu ochrony rzekomo tajnych podziemi. Piramidalna bzdura, zwłaszcza że w Kamiennej Górze nie działała wówczas żadna kopalnia węgla. O jakie to podziemia chodzi? "Jak ustalił ob. inż. Hrycyk, jeden z obiektów to fabryka amunicji lotniczej, drugi rzekomo szpital na 1300 miejsc i 360 personelu, ale podejrzewa że była to fabryka o specjalnym przeznaczeniu. W trzecim obiekcie w sztolni znajduje się uzbrojenie pułku zmechanizowanego, który bronił rejonu Wałbrzycha". Dalej w tekście meldunku mowa jest o obawach inż. Hrycyka, któremu udało się wydobyć z archiwum plany tych trzech zespołów podziemi. Hrycyk bał się, że groziło mu niebezpieczeństwo, a zgromadzony rzekomo w podziemiach sprzęt mógł zostać w najbliższym czasie wywieziony. Wspominał też, że "wysoko postawione osobistości wyraźnie mu zabraniały interesować się tą sprawą, grożąc poważnymi, przykrymi konsekwencjami". Tego rodzaju sformułowania budowały napięcie, jednak nie to mogło stanowić argument za zajęciem się domniemanymi fabrykami podziemnymi przez władze. Argument padł na końcu: "Inż. Hrycyk twierdzi, że na terenie tych fabryk znajdują się urządzenia i maszyny, które przedstawiają wielką wartość dla gospodarki narodowej". Chwytliwe, ale to też nonsens. Jakąż to wartość mogły przedstawiać dla gospodarki PRL zardzewiałe, trzydziestoletnie maszyny, niekonserwowane, poddane działaniu wilgoci, a w dodatku pochodzące z poprzedniej epoki? Tyle w informacji, którą miał sporządzić niejaki kpt. Stanisław Wzorek. A może raczej Siorek, który miał manię poszukiwania skarbów? Niewykluczone, że inny funkcjonariusz, przepisujący notatkę - znaną nam z odpisu - przekręcił nazwisko... Sprawie nadano bieg. Do stolicy powiatu wałbrzyskiego wysłany został 15 sierpnia 1970 roku jeden z inspektorów Wydziału II Komendy Wojewódzkiej MO (czyli Służby Bezpieczeństwa), w celu rozeznania sprawy "istniejących rzekomo podziemnych obiektów poniemieckich, które dotychczas nie zostały ujawnione" - jak napisano w notatce służbowej. To oczywista nieprawda - obiekty podziemne z Kamiennej Góry zostały już znacznie wcześniej ujawnione i opisane, nie tylko przez dziennikarzy. We wrześniu 1948 roku odbyła się na ich temat konferencja w Kamiennej Górze z udziałem burmistrza, komendanta Milicji Obywatelskiej i przedstawiciela Przedsiębiorstwa Poszukiwań Terenowych z Wrocławia. Marian Białasik, inspektor PPT pisał w sprawozdaniu po tej konferencji, że jakaś część schronów spenetrowana została nieco wcześniej przez wojsko, które nie znalazło tam min. Wygląda więc na to, że w 1970 roku wrocławska Służba Bezpieczeństwa nie miała pojęcia o podjętych niemal ćwierć wieku wcześniej penetracjach podziemi Kamiennej Góry. To nic dziwnego. Trudno wymagać od pracowników ówczesnej bezpieki, aby prowadzili kwerendę śląskiej prasy jak i zespołów archiwalnych wrocławskiego archiwum pod kątem wyszukiwania informacji na temat obiektów, w których wiele lat później miały zostać utworzone podziemne trasy turystyczne. Ponieważ jednak w połowie sierpnia 1970 roku brak było jakichkolwiek informacji na temat tego, co mogłoby się znajdować we wskazanych podziemiach, nie było tym samym podstaw do podejmowania działań zmierzających do rozpoznania i penetracji tychże obiektów podziemnych. W konkluzji notatki Starszy Inspektor Wydziału II kpt. W. Wojtyniak wskazywał, że należałoby plany podziemi przedstawić do oceny fachowcom z jednej z politechnik. Ich zadaniem miałoby być ustalenie charakteru i przeznaczenia obiektów podziemnych, umiejscowienia ich w terenie i uzyskania innych danych na ich temat. Dopiero później można by pomyśleć o zorganizowaniu środków w celu odkrycia i przeszukania wyrobisk. Tyle zawarł kpt. Wojtyniak w swej notatce. Dwa dni później, a więc 17 sierpnia 1970 roku spotkał się on w lokalu kontaktowym o kryptonimie Kwadrat z tajnym współpracownikiem pseudonim Jerzy. Podczas spotkania TW Jerzy przekazał opis trzech planów wyrobisk górniczych, przetłumaczonych z języka niemieckiego na polski. Pierwszy plan dotyczył sztolni w Górach Kamiennych koło Boguszowa-Gorców, opisanej jako ujęcie wody. Pozostałe dwa plany dotyczyły podziemi kamiennogórskich: "Rys. Nr 2. Napis w tłumaczeniu »Schrony przeciwlotnicze typu sztolniowego« miejscowość Burgberg /Zamkowa Góra/. Na rys. widoczny jest cmentarz, strumyk zasilający młyn, nazwa ulicy: ul. Górna, oraz rzeka Zieder. Ponadto uwidoczniony jest plac tenisowy oraz ogródki działkowe. Na planie tajnym nie powinny być powyższe dane. Plan niniejszego schronu przewidziany był na 3639 osób, w tym 135 osób mogło korzystać z urządzeń szpitalnych". Dalej podane są wymiary podziemnego szpitala oraz inne informacje techniczne, np. takie, że do podziemi wiodło 12 wejść, a średnia wysokość wynosiła 460 m n.p.m. Przytoczmy teraz początek opisu trzeciego planu podziemi: "Rys. Nr 3. Nazwa »Schron przeciwlotniczy typu sztolniowego« w Klein Zieder /Myły Zieder/". W tłumaczeniu na polski nastąpił niewątpliwie błąd literowy, powinno być Mały, a nie Myły. Czytajmy nieco dalej: "Ryz zawiera fragment schronów w nawiązaniu do położenia dworca kolejowego w m. Klein Zieder". Tu konieczne jest wyjaśnienie. Przystanek kolejowy Klein Zieder po wojnie nazywał się Czadrówek i czynny był w latach 1948-1954. Mieścił się w południowej części centrum Kamiennej Góry, w miejscu, gdzie linia kolejowa z Kamiennej Góry do Okrzeszyna przecinała ul. Lubawską. Tuż obok znajduje się Góra Parkowa (511 m n.p.m.), w zboczach której od strony ul. Lubawskiej wydrążone zostały przez Niemców podziemia. Od 2012 r. funkcjonuje tam podziemna trasa turystyczna. Czadrówka nie należy więc mylić z Czadrowem, miejscowością położoną kilka kilometrów od miasta. Powtórzmy raz jeszcze: tuż obok podziemi w Górze Parkowej przebiegała linia kolejowa z Kamiennej Góry do Okrzeszyna. Aż dziw bierze, że żaden z poszukiwaczy sensacji nie wydumał sobie tutaj wiosną 1945 roku zatrzymującego się pociągu towarowego z transportem skrzyń ze złotem i esesmanów wynoszących te skrzynie do podziemi. Miejsce idealnie nadające się na tego typu legendę. Jak widać, nawet Służba Bezpieczeństwa o takiej ewentualności nie pomyślała... Wrocławska bezpieka postanowiła o sprawie kamiennogórskich podziemi powiadomić centralę. Dlatego 7 września 1970 roku mjr J. Szymański skierował pismo do naczelnika Wydziału III Departamentu II Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie, informując o odnalezieniu w archiwum DZPW planów obiektów podziemnych m.in. w Kamiennej Górze: "Według sugestii inż. HRYCYKA w obiektach tych mogą być ukryte urządzenia produkcyjne poniemieckiej fabryki zbrojeniowej, broń oraz amunicja, a nawet dokumenty lub wartościowe przedmioty /złoto/. Inż. HRYCYK sugeruje, że zbadanie tych obiektów nie przedstawia większej trudności. Niezbędne są do tego specjaliści jak saperzy, chemik, elektryk i geolog - górnik, z odpowiednim sprzętem". Nie trzeba specjalnie przekonywać, że wyliczony inwentarz dobrodziejstw czekających na odkrywców był niczym więcej, jak tylko listą pobożnych życzeń inż. Hrycyka. W każdym razie trzy plany obiektów podziemnych wraz z kopiami paru dokumentów powędrowały na Mazowsze do ministerstwa "w celu spowodowania oceny tych planów". * * * Minęło nieco czasu, zanim doszło do penetracji wyrobisk podziemnych. Najpóźniej latem 1971 roku pion operacyjny wrocławskiej Służby Bezpieczeństwa nawiązała kontakt z Romanem Polkowskim - starszym radcą w Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Co najmniej na tym etapie zaczęła być brana pod uwagę hipoteza, jakoby w trzech obiektach podziemnych w rejonie Wałbrzycha mogła być ukryta dokumentacja hitlerowska. Kolejnym krokiem miało być dokonanie rozpoznania tych podziemi przez wojsko w porozumieniu z SB. * * * Pod koniec czerwca 1972 roku zawarte zostały uzgodnienia w tej sprawie między Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce a Ministerstwem Górnictwa i Energetyki. O tym, co robić w sprawie kamiennogórskich podziemi, dyskutowano 4 lipca 1972 roku we Wrocławiu w siedzibie Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich. W rozmowach brało udział 11 osób, w tym m.in. przedstawiciele Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich - Roman Polkowski, Komitetu Wojewódzkiego partii komunistycznej PZPR - Jan Bączek, Śląskiego Okręgu Wojskowego - płk. Jan Tomaszewski, Służby Bezpieczeństwa - mjr Stanisław Biernacki i ppor Mieczysław Leszczyński i Dolnośląskiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego - dyrektor Józef Cis. Uzgodniono, że wojsko oddeleguje około 10 żołnierzy ze sprzętem saperskim, którzy sprawdzą, czy podziemia są zaminowane, strona kopalniana dokona otwarcia wejść do sztolni i ich penetracji, a Milicja Obywatelska zabezpieczy teren, wystawiając posterunki. Zadaniem strony milicyjnej miało być też zabezpieczenie operacyjne mieszkających w pobliżu osób narodowości niemieckiej. Podstawą ku temu miała być niesprawdzona pogłoska, jakoby rzekomo polscy Niemcy mieli chronić te obiekty podziemne! Koordynacją całości prac miała się zająć Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Jak zapisano w Meldunku specjalnym nr 54/72, na 18 lipca 1972 rok wyznaczono "robocze posiedzenie zespołu organizacyjnego w sprawie przeszukania starych sztolni, w których mają znajdować się poniemieckie materiały archiwalne, różne urządzenia przemysłowe oraz metale szlachetne ukryte pod koniec II wojny światowej przez były hitlerowski aparat ucisku". Tu zwrócić można uwagę na to, że te sztolnie nie były wcale takie stare, bo liczyły sobie ponad dwadzieścia lat. * * * Tak jak ustalono, w akcji prowadzonej pod nadzorem Służby Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej wzięli udział górnicy z Dolnośląskiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego oraz saperzy z jednostki wojskowej w Brzegu. Spenetrowano trzy zespoły podziemi, w tym te przy ul. Wiejskiej i pod Górą Parkową w Kamiennej Górze. Stało się to 25, 26 i 27 lipca 1972 roku. Poszukiwania nie dały oczekiwanych rezultatów. W obiekcie podziemnym przy ul. Wiejskiej użyto ładunków wybuchowych, by rozbić ceglaną ściankę. Nie znaleziono za nią przejścia do dalszej części wyrobisk, uwidocznionych na projekcie. Przekonano się więc, że budowa tego zespołu podziemi nie została ukończona zgodnie z planem. Mało tego, uczestnicy penetracji przekonali się, że w Kamiennej Górze mieszkali jeszcze dawni pracownicy przymusowi niemieckiego obozu koncentracyjnego z Rogoźnicy, którzy wiedzieli, że sztolnie nie zostały ukończone. Penetracje kamiennogórskich podziemi zostały podsumowane 7 września 1972 roku na spotkaniu w Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich we Wrocławiu. W notatce służbowej po tym spotkaniu, powstałej nazajutrz, mjr Stanisław Siorek zapisał m.in., że wejścia do sztolni mniej więcej pokrywają się z tymi uwidocznionymi na planach podziemi. Uznano, że zinwentaryzowane wyrobiska z uwagi na ich gabaryty i trwałość skał nadawały się do zagospodarowania. Ubolewano, że nie przeprowadzono wcześniej szerokiego rozpoznania, w skutek czego niepotrzebnie zaangażowano niewspółmiernie duże siły na działania... bezcelowe, jak to miało miejsce w przypadku rozbicia ceglanej ścianki w podziemiach przy ul. Wiejskiej. Postanowiono zaniechać dalszych poszukiwań. A co z wykorzystaniem podziemi? W notatce Siorka pojawił się najbardziej oczywisty wniosek, czyli konieczność utworzenia podziemnej trasy turystycznej w podziemiach kamiennogórskich - nazwanej "muzeum martyrologii i męczeństwa". Niestety brano to pod uwagę tylko jako jedną z ewentualności zagospodarowania wyrobisk. * * * O kamiennogórskich podziemiach w kolejnych latach mogli przeczytać czytelnicy różnych gazet i czasopism. Wrocławski dziennikarz Wacław Dominik pisał o nich m.in. w 1977 i 1988 roku, podając swoje hipotezy co do domniemanego przeznaczenia. Był też dwugłos Jana Lubienieckiego i Jerzego Sarneckiego w miesięczniku "Karkonosze" w 1988 i 1989 roku. Z fiaskiem penetracji przeprowadzonych w 1972 roku nie mógł się chyba pogodzić mjr Stanisław Siorek, który niejednokrotnie później wracał do tego wątku w swoich artykułach prasowych, zamieszczanych na łamach prasy krajowej i regionalnej. W 1983 roku w tygodniku "Sprawy i Ludzie" pisał o tym, że jeden z planów podziemi po wstępnym przebadaniu został przekazany do Powiatowej Rady Narodowej w Kamiennej Górze. "Jest to niewątpliwie projekt fabryki zbrojeniowej, obliczony na 3639 osób" - pisał Siorek, podając liczbę 12 wejść i 144 pomieszczeń podziemnych. Mowa tu o podziemiach pod Górą Zamkową, zwaną też Górą Cmentarną w Kamiennej Górze. Kulisy akcji z lata 1972 roku czytelnicy mogli poznać na początku 1991 roku, gdzie na łamach tygodnika konsumentów "Veto" zacytowany został Stanisław Siorek. Przedstawiony został nie jako esbek, lecz jako sekretarz zarządu Polskiego Towarzystwa Eksploracyjnego we Wrocławiu: "W lipcu 1972 roku uczestniczyłem w akcji penetracyjnej trzech sztolni w Kamiennej Górze" - relacjonował dziennikarzowi "Veta" Stanisław Siorek. - "Były to sztolnie: Brodno, Mały Czadrów, Góra Zamkowa. Mieliśmy niemieckie plany, wedle których miała się tam znajdować ogromna podziemna budowla. Wstępne rozpoznanie potwierdziło istnienie obiektu. Na szczeblu wiceministrów kilku resortów zapadły uzgodnienia, że w akcji wezmą udział saperzy Śląskiego Okręgu Wojskowego i górnicy ze szkolnej drużyny ratowniczej z Zagłębia Wałbrzyskiego. Ostatecznie skończyło się na dwóch górnikach i trzech żołnierzach. Takimi siłami nie mogliśmy przebijać się przez zawały i po dwóch dniach zawiesiliśmy akcję. Jak się okazało, na zawsze. Prywatnie dowiedziałem się o odgórnym ustnym poleceniem, by zbyt intensywnie nie rozwijać poszukiwań. Po latach poinformowano mnie, że autorem sugestii była gruba ryba z pewnego resortu. Ów dygnitarz osiadł później w RFN". Przyczyny niepowodzenia łatwo odczytać z przywołanych wcześniej dokumentów. Podziemia kamiennogórskie były przecież tamtejszym Polakom znane od czasu wojny. Czymś niewiarygodnym byłoby, gdyby nikt po wojnie ich nie spenetrował. Wiadomo, że zapuszczali się tam różni śmiałkowie. Z pewnością ktoś coś wyniósł. Skrajną naiwnością było liczyć w 1970 roku na znalezienie tam skrzyń z dokumentami czy sejfów ze złotem. Przed akcją nie wypytano miejscowych, wśród których byli dawni polscy pracownicy obozu koncentracyjnego. Wiedzieli oni, że plany sztolni nie zostały przez Niemców do końca zrealizowane, bo zabrakło na to czasu. A same podziemia? Musiały czekać dalsze czterdzieści lat, aż wreszcie uruchomiono w jednych z nich trasę podziemną. I to tylko w tych, które w okresie PRL nazywano Małym Czadrowem, od niefortunnego tłumaczenia niemieckiej nazwy położonej tuż obok stacji kolejowej na nieczynnej linii do Okrzeszyna. Tomasz Rzeczycki - niegdyś poeta i satyryk, członek kabaretu radiowego Zespół Adwokacki Dyskrecja, a potem współpracownik Kabaretu Długi. Kronikarz dziejów komunikacji pasażerskiej w okolicy Tarnowskich Gór, autor książki "Góry Polski" i badacz powojennej historii schronisk turystycznych w Sudetach.