Nagrania z magnetofonu Jaka-40, który wylądował w Smoleńsku godzinę przed katastrofą Tu-154M, mogą zweryfikować słowa chorążego Musia i jednocześnie potwierdzić lub wykluczyć fałszerstwo rosyjskich stenogramów z wieży - na których opierały się raporty MAK‑u i komisji Millera twierdzące, że piloci tupolewa sami - z "ułańską fantazją" - zeszli zbyt nisko. Do dziś jednak nikt nie odsłuchał tych nagrań. Dwa dni temu rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej Janusz Wójcik przyznał, że śledczy nie znają jeszcze treści nagrań z jaka. Dotychczas tłumaczyli, że nie mogli ich odczytać, ponieważ nie dysponowali danymi na temat m.in. częstotliwości prądu w rosyjskiej sieci podczas kopiowania nagrania z wieży lotniska, w związku z czym nie można było właściwie odsłuchać taśmy i umiejscowić nagrania w czasie. Dokumenty na ten temat śledczy otrzymali w lutym 2013 r. Jak przypomina "Codzienna", taśmy od blisko czterech lat znajdują się w rękach biegłych z Pracowni Analizy Mowy i Nagrań Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie. "Komenda dla nas, transportowego Iła-76 i Tu-154M brzmiała: 'Odejście na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 m (po rosyjsku: 'uchod na wtaroj krug nie miensze piatdiesiat mietrow'), a nie jak twierdzą przedstawiciele MAK‑u - 100 m" - zeznawał przesłuchiwany aż trzykrotnie Remigiusz Muś, technik pokładowy Jaka-40. To samo oświadczył pilot Jaka-40 Artur Wosztyl. Obaj przekonywali, że śledczy powinni jak najszybciej odsłuchać nagrania z ich samolotu. Zwłaszcza że rejestrator pokładowy jaka nigdy nie znalazł się w rękach Rosjan. Komendy o 50 m nie ma w żadnej z opublikowanych dotychczas wersji stenogramów rozmów z 10 kwietnia 2010 r.