Z lektury gazet w ostatnich tygodniach można było odnieść wrażenie, że jeśli chodzi o Internet, największym problemem Polski jest panoszące się w sieci chamstwo. Autorzy opublikowanego przez Komisję Europejską na początku sierpnia opracowania "Europe's Digital Competitiveness Report" (Raport o europejskiej konkurencyjności cyfrowej), zapewne dlatego, że nie znają polskiego, zwrócili uwagę na inne zjawiska. Opis naszego kraju zaczynają tak: "Społeczeństwo informacyjne w Polsce dopiero powoli się rozwija, a dwie trzecie wskaźników porównawczych plasuje Polskę blisko dna unijnego rankingu". Tę mało zaszczytną pozycję daje nam stopień dostępności do cyfrowych łączy, poziom upowszechnienia szybkiego Internetu, dostępność Internetu na terenach wiejskich, wykorzystanie przez firmy rozwiązań teleinformatycznych itp. Raport Komisji potwierdził wnioski, jakie pół roku wcześniej ogłosiło Światowe Forum Gospodarcze w dorocznym badaniu Global Information Technology Report. Wówczas obraźliwa w sumie konkluzja, że jesteśmy na dnie, wywołała dumną reakcję. Głos zabrała Anna Streżyńska, prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej, pokazując, że kiepskie wyniki Polski biorą się ze stosowania w międzynarodowych porównaniach nieprawidłowych statystyk. W podobnym duchu argumentował Wacław Iszkowski, prezes Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Fifty-fifty Jak jest naprawdę? Jednym z najlepszych zwierciadeł odbijających stan polskiego społeczeństwa są badania "Diagnozy społecznej" kierowane przez prof. Janusza Czapińskiego. Ważnym ich elementem są analizy stanu społeczeństwa informacyjnego. Dr Dominik Batorski, socjolog z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Uniwersytetu Warszawskiego, odpowiedzialny za tę część "Diagnozy", na podstawie najnowszych danych potwierdził naszą hipotezę z marca ("Polityka" 13). Jesteśmy społeczeństwem fifty-fifty, Polaków równo na połowę dzieli Wielki Cyfrowy Mur. - Mamy dwie Polski. Jedną nowoczesną, młodą, dobrze wykształconą i drugą tradycyjną, słabo wykształconą i słabo radzącą sobie w obecnych czasach - twierdzi Batorski i wylicza argumenty. - Ponad połowa internautów to osoby uczące się lub posiadające już wyższe wykształcenie. Ponad dwie trzecie niekorzystających to osoby z wykształceniem podstawowym lub zawodowym. W ślad za tym pierwotnym podziałem idą bardziej subtelne różnice: internauci lepiej radzą sobie na rynku pracy, częściej awansują, są aktywniejsi społecznie, politycznie, aktywniej uczestniczą w życiu kulturalnym. Ba, wbrew obiegowej opinii, że przesiadywanie przed komputerem prowadzi do atrofii mięśni, internauci są także aktywniejszymi sportowcami. Dr Batorski ostrzega jednak, by nie spieszyć się z uogólnionymi wnioskami, bo jak zwykle o jakości obrazu decydują szczegóły. Okazuje się np., że choć rośnie liczba użytkowników Internetu, a także staż związany z korzystaniem z nowych technik, nie rosną zupełnie umiejętności. Polski internauta dobrze umie surfować po sieci, od biedy jeszcze radzi sobie z pocztą elektroniczną (choć tylko 65 proc. deklaruje, że potrafi wysłać e-mailu z załącznikiem), znacznie słabiej jednak już radzi sobie z podstawowymi programami biurowymi, nie mówiąc już np. o umiejętności tworzenia stron WWW (zaledwie 12,3 proc.). Dziecięca awangarda Kiedy jeszcze bardziej podłubać w wynikach, okazuje się, że głównym motorem polskiej modernizacji, przynajmniej w jej cyfrowym aspekcie, nie jest rynek i nie jest nim państwo. Motorem zmiany są dzieci. To właśnie dla nich rodzice kupują komputery i podłączają je do sieci, choć sami nie wiedzą specjalnie, do czego to służy. Ta sytuacja nie zmienia się od lat, co powoduje, że polski Internet, choć pełnoletni, zachowuje się ciągle jak nastolatek. Dowodów na tę tezę dostarczają najnowsze, nieopublikowane jeszcze badania przeprowadzone przez Ericsson Consumer Lab, analizujące, w jaki sposób różne społeczeństwa korzystają z nowych technologii komunikacyjnych. Polska została przebadana po raz drugi. Wniosek najważniejszy: owszem, podobnie jak w "Diagnozie", widać, że powoli zwiększa się liczba użytkowników Internetu i komórek. Ale korzystają oni głównie z najprostszych usług, jak e-mail, wyszukiwarka, komunikator, serwis społecznościowy w przypadku Internetu oraz rozmowy i esemesy w przypadku komórek. Jeśli chodzi o korzystanie z poważniejszych aplikacji, to ciągle jesteśmy na etapie "wczesnej adopcji". W języku marketingu oznacza to początkową fazę upowszechniania oferty, kiedy korzystają z niej tzw. early adopters, czyli najbardziej gotowi na nowinki przedstawiciele społeczeństwa. Zazwyczaj są to ludzie młodsi i zamożniejsi. Badania Ericssona odsłaniają jeszcze wiele innych informacji o polskim społeczeństwie. Zgodnie ze statystykami operatorów telefonii komórkowej, na jednego obywatela naszego kraju przypada przynajmniej jedna komórka. W rzeczywistości z usług telefonii mobilnej korzysta ok. 80 proc. Polaków. Prawie połowa (46 proc.) komórkowych abstynentów pytana o powód niechęci odpowiada, że nie potrzebuje, a jedna czwarta, że nie chce telefonu. Obawa o wysokie koszty użytkowania jest dopiero trzecim powodem braku zainteresowania.