"Rozprawę odwoławczą wyznaczono na 18 stycznia" - powiedział w środę PAP rzecznik Sądu Apelacyjnego w Katowicach Robert Kirejew. Termin rozpoznania sprawy długo stał pod znakiem zapytania ze względu na stan zdrowia Andrzeja N., który podczas wypadku pełnił służbę w posterunku w Starzynach. Po katastrofie N. kilkakrotnie trafiał pod opiekę lekarzy. W szpitalu psychiatrycznym spędził kilka miesięcy po wypadku i stan jego zdrowia długo nie pozwalał na przesłuchanie. Jednocześnie - według opinii zespołu biegłych psychiatrów i psychologa, którzy badali go w trakcie śledztwa - dyżurny w chwili katastrofy był poczytalny. Oznacza to, że może odpowiadać karnie. Sąd apelacyjny zasięgnął kolejnej opinii biegłych, którzy mieli wypowiedzieć się na temat obecnego stanu zdrowia oskarżonego. "Uznali oni, że choć kontakt z N. jest bardzo utrudniony, stan jego zdrowia nie stanowi przeszkody w rozpoznaniu tej sprawy" - powiedział sędzia Kirejew. Tragedia pod Szczekocinami Do wypadku doszło 3 marca 2012 r. we wsi Chałupki k. Szczekocin - na zjeździe z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa. Zderzyły się pociągi TLK "Brzechwa" z Przemyśla do Warszawy i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa-Kraków. Pociąg Warszawa-Kraków wjechał na tor, po którym z naprzeciwka jechał pociąg Przemyśl-Warszawa. Akt oskarżenia w tej sprawie częstochowska prokuratura przesłała do sądu w grudniu 2014 r. Prokurator zarzucił dyżurnym nieumyślne sprowadzenie katastrofy kolejowej oraz poświadczenie nieprawdy w dokumentacji kolejowej - co do czasu zamknięcia torów po zderzeniu pociągów. Straty materialne po katastrofie oszacowano na 19 mln zł. Proces trwał około roku. W lipcu 2016 r. Sąd Okręgowy w Częstochowie skazał Andrzeja N., na 4, a Jolantę S. z posterunku w Sprowie na 2,5 roku pozbawienia wolności. Uznał, że na tragedię złożyła się seria ludzkich błędów. Seria ludzkich błędów Zgodnie ze zmodyfikowanym przez sąd I instancji opisem czynów Andrzeja N., mając informację o braku kontroli położenia zwrotnic, w nienależyty sposób sprawdził rozjazdy i nie zabezpieczył ich, potem dał zezwolenie na jazdę i skierował pociąg Warszawa-Kraków na niewłaściwy tor przeznaczony dla ruchu innego pociągu, a następnie zaniechał obserwacji przejazdu tego pociągu i jego sygnałów końcowych, a także obserwacji wskazań swego pulpitu. W rezultacie N. - według sądu - do końca był przekonany, że wyprawił pociąg po właściwym torze i w ten sposób wprowadzał też w błąd dyżurną Jolantę S. Jolancie S. sąd przypisał działanie i zaniechanie związane z podaniem zastępczego sygnału zezwalającego dla pociągu Przemyśl-Warszawa, bez wyjaśnienia przyczyn zajętości toru nr 1 i przy braku reakcji na niepojawienie się zajętości toru nr 2, a także niewykorzystanie funkcji "alarm" w systemie radiowym i brak innych działań - wobec podjętych wątpliwości, co do prawidłowości wyprawienia pociągu. Sąd wskazywał też m.in. na rolę drużyn trakcyjnych obu pociągów, które tuż przed katastrofą kontynuowały jazdę, mimo sygnałów do tego nieuprawniających. Maszyniści nie obserwowali też we właściwy sposób toru przed sobą; inaczej - co m.in. udowodnił przeprowadzony po katastrofie eksperyment procesowy - szybciej zauważyliby, że oba składy zmierzają do zderzenia. Postępowanie w tym zakresie zostało umorzone - załogi zginęły. Częstochowska prokuratura, która uważa kary orzeczone przez sąd okręgowy za zbyt łagodne, odwołała się od wyroku. Przed sądem I instancji żądała dla Andrzeja N. 8 lat więzienia, a dla Jolanty S. - 7 lat. Obrona domagała się uniewinnienia. Krzysztof Konopka (PAP)