Orzeczenie wydał w ubiegły piątek warszawski sąd rejonowy argumentując, że dziennikarze nie są wymienieni w ustawie o ochronie informacji niejawnych. W konsekwencji umorzył proces przeciw dwóm reporterom nieistniejącego już dziennika "Życie". Jarosław Jakimczyk (dziś TVP) i Bertold Kittel ("Newsweek" i TVN) ujawnili tajne informacje w 1999 r. Opisali wówczas działalność szpiegowską oficerów dawnych Wojskowych Służb Informacyjnych na rzecz innych państw. Serię doniesień o naruszeniu tajemnicy państwowej złożył ówczesny szef Kancelarii Prezydenta Ryszard Kalisz. Teraz odmówił komentarza twierdząc, że postępowanie obłożono klauzulą ściśle tajne. Jednak mimo tajemniczej atmosfery orzeczenie może odbić się głośnym echem w salach sądowych. Zdaniem specjalistów wydatnie poszerza ono zakres wolności prasy w Polsce. - Dokonana przez sąd wykładnia będzie bardzo dużym ułatwieniem w przyszłych sprawach tego typu - mówi mec. Jacek Kondracki, który wielokrotnie reprezentował dziennikarzy w procesach. W podobnym duchu wypowiada się karnista prof. Piotr Kruszyński. - Instytucje demokratycznego państwa prawa nie mogą kneblować ust prasie - mówi. Zastrzega jednak, że granicą swobody powinno być np. bezpieczeństwo państwa. Więcej wątpliwości ma prof. Lech Gardocki, pierwszy prezes Sadu Najwyższego. Jego zdaniem każdy ma obowiązek utrzymania tajemnicy państwowej, dziennikarz także. - Może on jednak podjąć ryzyko ujawnienia, gdy uzna, że opisanie sprawy przynosi pożytek społeczny - zaznacza. Dodaje, że wiele zależy od prawdziwości zebranych przez reportera informacji. W przypadku Kittela i Jakimczyka nie było z tym problemów. Opisani przez nich szpiedzy zostali już prawomocnie skazani.