Marcin Zaborski, RMF FM: Spójrzmy na początek na pana biurko. Początek roku szkolnego - czy to biurko ugina się od listów rodziców, opiekunów, może uczniów i dzieci, którzy skarżą się na reformę oświatową? Marek Michalak: Może aż tak nie - uginać to się nie ugina. Mamy system elektroniczny. Listy elektroniczne pewnie przychodzą też dzisiaj. - Raczej w komputerze, ale nie jest tego tyle, jak byśmy mogli sobie wyobrażać. Pewne już wnioski, prośby o interwencję, uwagi wpływają i oczywiście na bieżąco pracownicy zespołu edukacji analizują, odpowiadają. Część się udaje załatwić od ręki - nieraz wystarczy tylko porada. Dużo jest też niezrozumienia. Premier Beata Szydło wczoraj w tym studiu mówiła tak: "Nie ma powodów, by mówić, iż reforma edukacji odbywa się z problemami - wręcz odwrotnie". Jak to wygląda z perspektywy pana biurka? - Ja bym tak optymistyczny nie był - jednak to wszystko odbywa się bardzo szybko. Trzęsienia ziemi przy tym trochę jest. Zarówno dzieci, rodzice i nauczyciele mają poczucie niewiedzy w różnych tematach. Pan redaktor też na pewno ostatnio widzi chociażby temat dotyczący nauczania indywidualnego, kształcenia dzieci ze specjalnymi potrzebami. Są kłopoty z nauką dzieci z niepełnosprawnością czy ich nie ma? - One nie powinny być. Akty prawne, które zastąpiły ten jeden mówiący o nauczaniu indywidualnym - wydaje się, że one powinny ten problem rozwiązać. Ja też analizuję... No tak, ale to, co jest, a co powinno być, to są dwie różne rzeczy. Jeśli spojrzymy do prasy, do doniesień medialnych, to tam czytamy o tym, że ktoś próbuje wyprowadzić dzieci z niepełnosprawnością ze szkoły. Prawda to czy mit? - Taki był pomysł na początku roku. Ten pomysł - mocno oprotestowany przez różne środowiska i bardzo wyraźnie przez Rzecznika Praw Dziecka, który zgłosił swoje uwagi - one zostały uwzględnione. W tych trzech aktach, które zostały wydane, to zostało na tyle rozpisane, że wydaje się dzisiaj, że na papierze nie powinno być problemu. Rzeczywistość pokaże. Żeby dobrze zrozumieć - dzieci z niepełnosprawnościami czy problemami różnego rodzaju mogą uczyć się dzisiaj w szkole czy muszą uczyć się indywidualnie w domu? - Jeśli nie ma innej możliwości i dziecko np. jest połamane, w gipsie, nie może ruszyć się z domu, to trzeba mu zapewnić to nauczanie w domu - to jest dzisiaj to indywidualne. Dzieci z innymi potrzebami na mocy innych rozporządzeń - ws. warunków organizowania kształcenia, wychowania czy rozporządzenia o organizacji udzielania pomocy psychologiczno-pedagogicznej - tam się mówi o orzeczeniach, tam się mówi o opiniach. Te dzieci będą mogły - częściowo tak, a częściowo tak, będą mogły jeden na jeden. Częściowo tak, a częściowo tak - czyli częściowo w domu, częściowo w szkole? - Tak, albo częściowo jeden na jeden, a częściowo z klasą. A kto o tym decyduje? - Poradnia psychologiczno-pedagogiczna. To był ten wniosek, o który tak bardzo zabiegałem. On został uwzględniony przez ministra edukacji. Czyli dyrektor szkoły nie ma tutaj nic do powiedzenia? - Rodzice i poradnia psychologiczno-pedagogiczna. Przede wszystkim tu jest ważne zdanie rodziców. Poradnia jest tym miejscem, gdzie jest dokonywana ocena i na bazie tej oceny sporządzana opinia bądź orzeczenie, które wskaże szkole, jak należy z tym dzieckiem pracować. Do pana dotarły jakieś sygnały, że jedno, drugie, trzecie, dziesiąte dziecko zostało odesłane z kwitkiem do domu? - Nie, na razie to są pojedyncze i to nawet nie z wniosku, tylko z mojej inicjatywy. Ja też śledzę to, co jest opisywane, co podejmują media. Oczywiście jestem otwarty. Jeśli gdziekolwiek doszło do takiej sytuacji, że nie potraktowano właściwie dziecka z niepełnosprawnością czy ze specjalnymi potrzebami to bardzo proszę, żeby do mnie kierować te sprawy. Ja każdą będę wyjaśniał. Na chwilę obecną wydaje się, że nie powinno być z tym problemu, jeśli dorośli sami sobie tego problemu nie stworzą. Na pewno pracownicy poradni muszą znać dokumenty, które zostały wydane dosyć późno, bo w wakacje. Dyrektorzy szkół też powinni tutaj bardzo wyraźnie te trzy akty prawne opanować. To jeden obszar nowości w szkole. Są też inne. - Ale bardzo poważny, bo dotyczy najbardziej potrzebujących dzieci. To jasne. Czy są inne sygnały, które pan analizował - choćby jeszcze w czasie wakacji - i sprawdzał pan, jak są przygotowane szkoły do wejścia w życie reformy edukacyjnej? - Najwięcej próśb, wniosków i protestów dotyczyła organizacji sieci szkół. Faktycznie są szkoły, w których są od rana do wieczora zajęcia wypełnione. Problem zmianowości. Ale czy on jest większy niż był wcześniej? - Zdaje się, że chyba tak, że jest większy. To jest też spiętrzenie roczników... Ale to jest problem. Należy niewątpliwie mieć na uwadze, można powiedzieć, że samorządy sobie muszą poradzić z tym problemem, ale one też muszą móc, też muszą być możliwości, też muszą mieć odpowiedni czas. To jest to, na co ja rok temu zwracałem uwagę - idziemy za szybko. To może spowodować chaos, to może spowodować brak możliwości przewidzenia pewnych konsekwencji. Niestety, ale to może spłynąć na dzieci, a one powinny być jak najbardziej zabezpieczone. Piszą do nas nauczyciele - m.in. o tym, że swój etat szkolny dzielą między dwie, czasem trzy szkoły. Próbował pan się dowiedzieć, jak duży jest to problem? Ilu jest takich nauczycieli, którzy idą, biegną z jednej szkoły do drugiej na lekcje?- Na chwilę obecną takie dane nie są dostępne, ale takie sygnały także do mnie spływały. Ja najpierw analizuję to, co bezpośrednio dzieci dotyczy. Jeśli jest zagrożenie dla dostępności dziecka do szkoły, to jest to priorytet. Ale to nie ma wpływu na to, co się z dzieckiem w szkole dzieje? - Ma, oczywiście, że ma. Też zwracałem wielokrotnie uwagę, że nauczyciel, który ma stworzone dobre warunki pracy, który sam czuje się bezpiecznie w tej pracy... Ja nie jestem rzecznikiem nauczycieli, tylko dzieci, ale chciałbym, żeby nauczyciele bardzo dużo satysfakcji mogli ze swojej pracy czerpać, bo wtedy tę pracę będą jeszcze lepiej wykonywać, a dzieciom są bardzo potrzebni. Rodzice piszą do nas, skarżąc się, że nie wszędzie i nie wszystkie podręczniki są dostępne. Nie wszędzie dzieci poszły do szkoły z podręcznikami. - To prawda. Jest problem. Albo nie ma tych podręczników, albo pojedynczych nie ma z danych przedmiotów. Doszły już też informacje, że są podręczniki wadliwie wyprodukowane - na przykład brakuje w książce do matematyki iluś stron i trzeba oddać całą partię, więc to się też wydłuży i przez jakiś czas dzieci będą bez podręczników. Ministerstwo edukacji przywołuje tutaj dane Polskiej Izby Książki, według której książki w tym tygodniu powinny być w 95 proc. szkół. Te dane mówią o tym, że problem nie jest większy niż w poprzednich latach. Jak to wygląda z perspektywy Biura Rzecznika Praw Dziecka? - W tym roku wpływają w tej sprawie prośby o interwencję. Wcześniej nie wpływały. Ja na tej bazie mogę powiedzieć, że problem jest. Tylko co pan może zrobić w tej sprawie dzisiaj? - Należy zwracać uwagę na ten problem, ale jeśli już, to 100 proc. podręczników wydawcy powinni dostarczyć do szkoły na rozpoczęcie roku, bo to się zaczyna od samego początku. Tłumaczenie, że "nie wszyscy" i "nie wszędzie" to nie jest najlepsze. Nie powinno tak być Na pewno trzeba dążyć do tego, żeby takie sytuacje się nie powtarzały. <a href="http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/marcin-zaborski" target="_blank">Marcin Zaborski</a>