Premier zaznaczył na czwartkowej konferencji prasowej, że w przypadku poniedziałkowego <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-marsz-niepodleglosci,gsbi,1466" title="Marszu Niepodległości" target="_blank">Marszu Niepodległości</a> przyjęta została taka sama taktyka policji, jak podczas wrześniowych demonstracji związków zawodowych. - Minister (spraw wewnętrznych Bartłomiej) Sienkiewicz zaryzykował, za moją zgodą, pewną nową formułę - w czasie wielkiej manifestacji związków zawodowych w Warszawie. Podjęliśmy pewne ryzyko, rezygnując z obstawiania płotkami, szpalerami policji instytucji, pod którymi ta manifestacja miała się odbywać - powiedział Tusk. - Zbudowaliśmy takie elementarne zaufanie (...), ten eksperyment wówczas się powiódł - ocenił. - Decyzja policji i szefostwa MSW, by spróbować zabezpieczyć marsz właśnie w taki sposób, z policją bardziej dyskretną i poprzez współpracę z siłami porządkowymi organizatorów marszu, okazała się w tym przypadku nieskuteczna, będziemy badali, czy ktoś zaniechał jakiegoś obowiązku - powiedział Tusk. "Nie ma prawdopodobnie idealnego wzoru postępowania" Ocenił jednak, że "ta taktyka per saldo przyniosła mniej strat materialnych, mniej rannych policjantów i mniej poszkodowanych osób cywilnych niż poprzednie manifestacje, gdzie reagowano szybko i bardzo twardo". Premier ocenił, że "nie ma prawdopodobnie idealnego wzoru postępowania". Jak jednak powiedział, grupa organizatorów tegorocznego Marszu Niepodległości, powołując się na przykład demonstracji związków zawodowych, zapewniała, że będzie w stanie przygotować marsz "w taki sam sposób". Organizatorzy ci, dodał, ocenili, że "przesadna obecność policji i szybkie interwencje powodowały w przeszłości eskalację agresji". Gwarantowali też, mówił premier, że "jeśli nie będzie zderzenia sił porządkowych, to oni sobie poradzą dzięki wyszkoleniu własnych służb porządkowych". Tusk przypomniał, że służby te "stały się bardzo szybko obiektem ataku niektórych grup demonstrantów", na przykład pod squatem na ul. Skorupki. "Wróćmy do kwestii zasłaniania twarzy manifestujących" Należy wrócić do tematu zasłaniania twarzy podczas manifestacji i pytania, czy nie traktować tego jako wykroczenia - uważa premier Donald Tusk. Według szefa rządu trzeba się też zastanowić, czy władze miast nie powinny mieć prawa korygowania tras pochodów.Jego zdaniem potrzebna jest "uczciwa do bólu" debata i takie ewentualne zmiany ustawowe, by "już nie miał problemu z tym <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-trybunal-konstytucyjny,gsbi,24" title="Trybunał Konstytucyjny" target="_blank">Trybunał Konstytucyjny</a>". - Osobiście uważam, że nie należy uczestników manifestacji traktować przesadnie pobłażliwie - to znaczy kwestia kominiarek czy zasłaniania twarzy powinna bezwzględnie wrócić na tapetę i powinniśmy poważnie się zastanowić, czy nie traktować tego jako wykroczenia. I z całą pewnością należy przemyśleć, czy miasto nie ma prawa korygować trasy przejścia - powiedział premier na czwartkowej konferencji prasowej. Tusk podkreślił, że jeszcze w czwartek analizował ustawę o zgromadzeniach i powstało pytanie, czy władze miast nie powinny mieć prawa narzucenia manifestującym tras przejścia. - Tak się składa, że w Polsce każda demonstracja musi przejść koło rządu, koło ambasady rosyjskiej, koło Belwederu i pod Sejm, bo uważa, że każda inna trasa uwłacza jej godności. A równocześnie dobrze wiemy, że jak się pojawiają tacy ludzie, jak <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-11-listopada,gsbi,1464" title="11 listopada" target="_blank">11 listopada</a> w Marszu Niepodległości, to nie ma niczego bardziej prowokującego do agresji dla nich, nie wiem dlaczego, ale tak jest, jak ambasada rosyjska, Pałac Prezydencki czy siedziba rządu - mówił premier. Zdaniem szefa rządu "tak długo, jak radykalna prawica wspierana przez niektóre partie, będzie manifestowała pod ambasadą rosyjską, tak długo można się spodziewać za każdym razem jakiejś zadymy czy jakiegoś poważniejszego kłopotu".Szefowa prezydenckiego biura prasowego Joanna Trzaska-Wieczorek powiedziała w środę, że w Kancelarii Prezydenta trwają pilne prace nad projektem zmian w Prawie o zgromadzeniach dotyczące ograniczonego zakazu zakrywania twarzy podczas marszów i demonstracji ulicznych. "Polska nota skierowana do Moskwy - powściągliwa i symetryczna" Nota dyplomatyczna z wyrazami ubolewania w związku z incydentami, do których doszło przed ambasadą Rosji 11 listopada to działanie "powściągliwe i symetryczne" - ocenił premier Donald Tusk. Dodał, że zdarzenie przed Ambasadą RP w Moskwie "wygląda na zaaranżowane". - Rząd polski wystosował, zaakceptowaną przeze mnie w każdym szczególe, notę, w której wyraziliśmy ubolewanie. To jest nota standardowa i nie oddawała oczekiwań strony rosyjskiej. Była sformułowana w taki sposób, w jaki polski rząd uznał za stosowne i tylko w taki sposób - powiedział Tusk na czwartkowej konferencji prasowej. - Ja odpowiadam za tę notę - dodał. Zdaniem premiera, działanie polskiego rządu w tej sprawie jest "powściągliwe i symetryczne". Jak przypomniał, ambasador FR w Warszawie został wezwany do wyjaśnienia sprawy pod ambasadą polską. - Trzeba te kwestie załatwiać możliwie szybko, stanowczo, ale ani Polska, ani Rosja nie powinny szukać, przy tego typu sytuacji, powodu, by ciągnąć i intensyfikować konflikt oraz eskalować napięcie. To nie jest w interesie ani Polski, ani Rosji - podkreślił Tusk.Jak przyznał, "zdarzenie pod ambasadą rosyjską w Warszawie było zdecydowanie bardziej masywnym niż to w Moskwie". Jednak - według premiera - wydarzenie przed polską ambasadą w Moskwie "wygląda na zaaranżowane". - Nie powiem przez kogo, bo lubię mówić rzeczy, które wiem, ale mówię, że wygląda na zaaranżowane - dodał Tusk. - Widzieliśmy w przeszłości próby retorsji, które nie zawsze wyglądają na spontaniczną - mówił premier. Wskazał, że zadaniem każdego polskiego rządu, "ktokolwiek byłby premierem", jest "budowanie relacji pomiędzy Polską a Rosją, szanujących przede wszystkim naszą godność, nie pozwalających na ingerowanie w nasze sprawy i nie eskalującą napięcia".