- Nie ma usprawiedliwienia dla chuligaństwa. Potępiamy łamanie Konwencji Wiedeńskiej - dodał rzecznik resortu. Gdy "Marsz Niepodległości" przechodził ulicą Spacerową, na tyłach ambasady Federacji Rosyjskiej, stanęła w ogniu budka policji ochraniającej budynek. Na teren ambasady rzucano petardy i race. Kilku uczestników marszu próbowało wspiąć się na ogrodzenie ambasady. Podpalono też stertę śmieci na podwórku kamienicy obok. Główne wejście do ambasady od strony ul. Belwederskiej zabezpieczały oddziały policji. Policja wezwała do "zachowania zgodnego z prawem" i wzywa osoby postronne, w tym dziennikarzy, do opuszczenia miejsca zgromadzenia. Około godz. 18 ostatni uczestnicy marszu minęli już ambasadę. Zgromadzone są tam również oddziały policyjne. Wyłączone z ruchu są Al. Ujazdowskie. Wielu manifestantów zgromadzonych jest na pl. na Rozdrożu, część z nich udaje się w kierunku Agrykoli, gdzie zaplanowano wiec, a część rozchodzi się. Przed pomnikiem Dmowskiego odpalano czerwone race. Zgodnie z konwencją z 1961 r. o stosunkach dyplomatycznych każde państwo będące jej stroną ma "szczególny obowiązek przedsięwzięcia wszelkich stosownych kroków dla ochrony pomieszczeń misji przed jakimkolwiek wtargnięciem lub szkodą oraz zapobieżenia jakiemukolwiek zakłóceniu spokoju misji lub uchybieniu jej godności". "Spokojny marsz w podniosłej atmosferze" Decyzja o rozwiązaniu "Marszu Niepodległości" była zła. Tak twierdzi Artur Zawisza z Ruchu Narodowego. Dodał, że marsz przebiegał w podniosłej atmosferze i był spokojny. Ekscesy podczas wydarzenia określił jako "poboczne incydenty". Przekonywał, że nie powinny one decydować o odwołaniu marszu. Jak dodał, oficjalna decyzja, w praktyce nie przerwała marszu, bo zgromadzeni szli do pierwotnego celu, czyli Agrykoli. Jak stwierdził, "żaden świstek z ratusza nie zatrzyma marszu Polaków ku niepodległości". Policja twierdzi, że marsz był nielegalny. Organizatorzy nie zgadzali się z tym i mimo zakazu prowadzili dalej marsz, argumentując, że nie zostali o decyzji ratusza poinformowani.