"Gdy 16 stycznia do włocławskiego szpitala wojewódzkiego została przyjęta Ewa Szydłowska, ordynator ginekologii spóźnił się na dyżur dwie godziny, bo pracował w swoim prywatnym szpitalu. Szydłowska była w 35. tygodniu ciąży bliźniaczej. Miała skoki ciśnienia. Cesarkę zaplanowano na drugi dzień" - czytamy w dzienniku. Sprawę komentuje profesor ginekolog, który analizuje dokumentację z Włocławka. "Dziwne to czekanie. Trzeba było robić cesarkę od razu albo w nocy" - mówi gazecie. "Wyborcza" odtwarza wydarzenia we włocławskim szpitalu wojewódzkim. Gdy w nocy tętno dzieci zanika, Szydłowską bada lekarz z izby przyjęć. Ciężarna musi zjechać piętro niżej, choć na oddziale jest lepszy aparat USG i mógłby ją zbadać ordynator. Dlaczego się nie pojawił? Bo spał. Najprawdopodobniej w swoim gabinecie, choć śledczy sprawdzają też, czy nie pojechał do domu - czytamy.