Świadkami uroczystości, która przed kilkoma dniami odbyła się w, należącej do Bereniki Orłowskiej, stodole w Oklinach (pow. suwalski) było 50 kobiet oraz 15 ich dzieci. W roli urzędniczki USC wystąpiła jedna z nich - pisze "Gazeta Współczesna". - Naszym celem było zwrócenie uwagi opinii publicznej na problemy, z jakimi borykają się osoby dyskryminowane ze względu na orientację seksualną - tłumaczy "Joszka", 26-letnia panna z Gliwic, organizatorka "ślubu". - Obowiązujący w Polsce stan prawny nie pozwala na wstępowanie w rejestrowane związki partnerskie z osobami tej samej płci. Również z powodu powszechnej w Polsce homofobii zdecydowałyśmy się po raz kolejny zwrócić uwagę społeczeństwa na problematykę równych praw dla mniejszości seksualnych. Jej zdaniem, nie ma niczego złego w tym, że w uroczystości uczestniczyły dzieci. Wszak na "ślubie? były z mamami. A dzieciaki interesowało m.in. dlaczego są dwie żony i która z nich będzie miała dziecko. - Tłumaczyłam, że w życiu jest tak, iż jedne kobiety chcą być z mężczyznami, a inne ze sobą - odpowiada "Joszka?. - Czy i która z nich będzie miała dziecko, to się jeszcze okaże. Ważne, żeby z dziećmi rozmawiać, bo to jedyny sposób na przełamanie stereotypów w ich myśleniu. Organizatorki planowały "ślub? w parku miejskim w Suwałkach. Ze względu na deszcz odwołały imprezę. Na wesele w stodole nie zaprosiły już nikogo, nawet mieszkańców Oklin. - Szkoda, chętnie bym poszedł, bo dziewczyny ładne - mówi jeden z mężczyzn. Bardziej powściągliwe są kobiety. - Ten "ślub? chyba nie był nikomu potrzebny - twierdzą. - Gdybyśmy je jednak spotkały dziś, to nie odwracałybyśmy głów, nie przechodziły na drugą stronę drogi. Może użyłybyśmy kilku mocniejszych słów... Innego zdania jest młodzież. - Zamykając oczy i usta, nie uciekniemy od homoseksualistów. Bo oni żyją obok nas - twierdzi 20-latka.