Dokładnie 25 lat temu Małgorzata Szajowska miała 20 lat, trochę buntowniczy charakter, a w perspektywie pięć szalonych lat studiów na Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Dla młodego człowieka ze Stalowej Woli Kraków to przecież wyśniona stolica życia studenckiego ze słynną Piwnicą pod Baranami i Markiem Grechutą. O swoją duchowość dbała w tym okresie tyle, ile każdy student, który ma na głowie naukę, sesje egzaminacyjne czy stancję nie do końca spełniającą jego oczekiwania. Później ta nietrafiona kwatera okaże się istotnym ogniwem w łańcuchu przypadków, który zaprowadził Małgosię do zakonu klauzurowego. Zresztą wyraz "przypadek" zdaje się nie istnieć w słowniku zakonnicy. - Widać takie było moje przeznaczenie - mówi dziś. Denerwowali ją księża-politykierzy Małgorzata już wie, że każda siostra ma historię swojego powołania. - Były wśród nas takie, które już "od małego" czuły, że Pan Bóg je woła. A ja nie. Nawet nigdy bym nie pomyślała, że zostanę zakonnicą - twarz Małgosi rozjaśnia się na wspomnienie siebie sprzed 25 lat. Miała wtedy moment odstawienia Kościoła na boczne tory. A w zasadzie tych, którzy Kościołem tu, na ziemi, kierują. - Gdy byłam nastolatką, nie miałam za bardzo rozwiniętej świadomości religijnej. Raczej dość powierzchowną - tu Małgosia zaczyna chichotać, jakby trochę zakłopotana. - Muszę być bardzo szczera: był taki okres, kiedy zupełnie przestałam chodzić na msze. Denerwowali mnie księża i to, że mieszali się do polityki - wyjaśnia. Już jako studentka krakowskiej uczelni nadal omijała kościoły szerokim łukiem. Ale Najwyższy Rektor wiedział jak sprawić, by Małgosia pomyślnie zdała egzamin ze swojego przeznaczenia. Na początek zesłał jej więc dziwaczną stancję. - Mieszkałam na kwaterze prywatnej. Niefajnej bardzo. Właścicielka była uciążliwą współlokatorką, kazała światło gasić, bo wiadomo, pieniądze i oszczędność są najważniejsze - opowiada Małgosia. Ale i tak wytrzymała tam długo. Dopiero pod koniec studiów zmieniła lokal. I to na jaki! Przyszła zakonnica balansowała na granicy prawa. - Zaczęłam waletować w akademiku. Przez dwa lata mi się to udawało. Ale dzieliłyśmy czynsz po równo - Małgosia znowu się śmieje, by za moment spoważnieć. Bo okazało się, że gdyby nie właścicielka stancji, Małgorzata nie przeniosłaby się do akademika. A gdyby nie przeniosła się do akademika, nie spotkałaby tam innej Małgorzaty. A to spotkanie okazało się punktem zwrotnym w życiu młodej stalowowolanki. - Potem się już wszystko jakoś tak dziwnie wydarzyło - mówi szybko Małgosia Szajowska. Mistrzyni Małgorzata W poznanej w akademiku Małgorzacie było coś, co odróżniało ją od innych. - Nawet nie potrafię teraz dokładnie wytłumaczyć, co to było. Siła spokoju i wyważenie? Nie wiem. Grunt, że się z nią zaprzyjaźniłam - wspomina Małgosia. Mówi śpiewnie, akcentując zdania w zupełnie inny sposób niż Polacy. Słychać, że spędziła sporo lat na obcej ziemi. Konkretnie włoskiej. To we Włoszech żyją zakonnice ze zgromadzenia, do którego należy siostra Małgorzata. Wspomniana przyjaciółka ze studiów przyznała, że ma kontakt ze studencką grupą Odnowy w Duchu Świętym i zaciągnęła Małgosię na spotkania. - Tam moja wiara naprawdę wzrosła - zapewnia. To był trzeci rok studiów. Akurat nadszedł czas, kiedy jej rówieśnicy nieśmiało już przebąkiwali o planach na przyszłość. Niektóre z koleżanek Małgosi z grupy religijnej panicznie bały się, że wbrew ich woli będą musiały zostać zakonnicami. Bo jak Bóg woła, to przecież głupio się sprzeciwiać i robić coś na przekór. - Ja się akurat tego nigdy nie bałam, ale może to dlatego, że nie przyszło mi do głowy, że zostanę zakonnicą - Małgosia wygładza na habicie drobne fałdki. Na delikatnej dłoni połyskuje obrączka. Pociąg do habitu Potem przyszły rekolekcje powołaniowe, które studenci postanowili zrobić we własnym gronie. Gdzieś na wyjeździe, w Polsce, tak żeby było ciekawiej. - Zaprosiliśmy na nie siostry zakonne i małżeństwa - wspomina Gosia. Na owe studenckie rekolekcje zakonnice... nie przyjechały. - Były tylko małżeństwa, które opowiadały, jak to jest fajnie mieć rodzinę. Wszystkie dziewczyny odetchnęły z ulgą, ja zresztą też wcześniej myślałam, że może małżeństwo to moja droga. Choć chłopaka nie miałam - opowiada. Jeszcze wtedy Małgorzata nie wiedziała, że prawdziwe rekolekcje przeżyje w... pociągu, wracając z tego wyjazdu. Dwustuosobowej, rozbawionej grupie studentów jadącej do Krakowa nie było łatwo znaleźć wolnego w całości przedziału. Musieli się rozdzielić. Małgorzata też w końcu znalazła wolne miejsce w zapchanym pociągu. - I wchodzę do przedziału, a tu zakonnica siedzi! - Gosia, opowiadając to, nawet po tylu latach jest zdziwiona takim "zbiegiem okoliczności". Jak to w pociągu, zaczęła rozmawiać z zakonnicą. - Uderzyło mnie to, że ona wyglądała na naprawdę szczęśliwą w tym życiu. Coś niesamowitego - po tym spotkaniu po raz pierwszy w głowie Małgosi zapączkowała poważna myśl, że może oto Bóg ją powołuje. Dzień po powrocie myśl już zaczęła kwitnąć, bo do grupy Odnowy w Duchu Świętym przyszły siostry zakonne. Z prośbą, by młodzież uświetniła śpiewem mszę u nich. Jak się potem okazało - mszę w intencji powołań. - Ja wiem, że jak to się opowiada, to się może wszystko trochę naiwne wydawać. Ale ja naprawdę nie doszukiwałam się na siłę tych "palców Bożych". One same mnie znajdywały - tłumaczy Małgosia, jakby czuła się winna. W końcu owe "palce" szturchnęły ją na tyle mocno, że po jakimś czasie była już pewna, że Bóg ją woła. - Nie wiedziałam tylko jeszcze wtedy, gdzie konkretnie. Idzie w szkarłatnych szatach Małgorzata podeszła do sprawy powołania bardzo ostrożnie. Dała sobie czas na ostateczną decyzję do końca studiów. W międzyczasie doszła też do wniosku, że jeśli Stworzyciel do tego momentu nie da jej wyraźnego znaku, do jakiego zakonu powinna wstąpić, to ona z pomysłu na życie zakonne się wypisuje całkowicie. Taki mały szantażyk. Jak się okazało - owocny. - Ale tu znowu wchodzi kwestia wiary - usprawiedliwia się Małgosia. Bo "palec Boży" zadziałał po raz kolejny. Najpierw jej współlokatorka korespondowała z siostrą redempotorystką. - Ja czytałam te listy i uważałam ten zakon za szczególny, choć nie brałam wtedy pod uwagę, że mogłabym tam wstąpić, bo musiałabym wyjechać do Włoch. A tego się trochę bałam - opowiada zakonnica. Bała się też trochę karmelitanek - z ich surowym, nieco pustelniczym trybem życia. Nie chciała także zakonu czynnego. - Stwierdziłam, że gdybym miała prowadzić jakąś szkołę, to wolałam to robić jako osoba świecka - siostra czuła, że jeśli Bóg chce od niej jakiegoś poświęcenia, to pełnego. Przyszedł w końcu piąty rok studiów. I dalej nic. Małgorzata nie wiedziała, jaki zakon ma być jej domem. - I wyobraź sobie, zaczyna się rok akademicki i jest msza inauguracyjna. Na nią przyszły zakonnice. Po mszy widzę, że te biedne sieroty tak stoją, nikt do nich nie podchodzi, więc ja podeszłam i zagadałam. Wtedy te zakonnice zaproponowały, żeby Małgorzata je odwiedziła, a one pomogą jej w wyborze życiowym. - Siostry zaprosiły mnie do pokoju i powiedziały, że zaraz ktoś do mnie przyjdzie. Więc czekałam. Jedną godzinę, drugą godzinę, trzecią godzinę. Myślę sobie: trochę to dziwne. Aż w końcu przyszła do mnie pewna zakonnica - tu Małgosia kręci z niedowierzaniem głową, na wspomnienie owej siostry. Bo ona, młoda studentka, ciekawa swojego przyszłego życia, zasypała ją gradem pytań. Łącznie z takim, co siostry noszą pod habitem. - A ona się do mnie w ogóle nie odzywała. W ogóle! Ta małomówna czy wręcz mrukliwa zakonnica Małgosi w głowie nie rozjaśniła. Za to znalazła się inna siostra. Podpowiedziała sposób, który czasami "działał". Przynajmniej dla Świętego Franciszka. - Święty Franciszek zawsze otwierał Pismo Święte, tak na chybił trafił, i sprawdzał, czy Bóg mu czegoś nie powie w tym słowie. Zrobiłyśmy tak samo. Pamiętam, że trafił mi się fragment z księgi proroka Izajasza. Przeczytałam. Nic mi to nie pomogło - mówi zakonnica, którą oświeciło dopiero przy trzecim czytaniu. - Był tam wers: "Któż to jest ten, który idzie w szkarłatnych szatach". A ja wiedziałam, że redemptorystki mają takie czerwone habity. Życie za klasztornym murem Od tamtej chwili minęło ponad 20 lat. Lat wypełnionych modlitwą, spokojem i pełnym otwarciem na drugiego człowieka. Bo do drzwi klasztoru, w którym mieszka siostra Małgorzata, ciągle ktoś puka. Z odwiedzinami albo potrzebą rozmowy. Zakonnice nie mogą opuszczać klasztoru poza wyjątkowymi sytuacjami. Więc to świat zewnętrzny przychodzi do nich. - Człowiek nie może kochać Boga tak abstrakcyjnie. Dlatego kochamy drugiego człowieka. To on jest odbiciem Boga - kiedy Małgorzata wypowiada te słowa, widać, że jest pewna swojego wyboru życiowego. Czy nigdy nie żałowała, że świadomie zrezygnowała z macierzyństwa, białej sukni ślubnej czy zupełnie prozaicznej sprawy jak używanie kosmetyków? - To kwestia wyboru. Każde powołanie jest tak samo ważne - mówi spokojnie zakonnica. I wygląda na szczęśliwą. Malwina Stefaniak Rozmowa z siostrą Małgorzatą Szajowską była możliwa podczas jej wizyty w Stalowej Woli. Wyjątkowo zakonnica mogła opuścić klasztor pod Rzymem, by odwiedzić rodzinę. ***** Redemptorystki - to zakonnice z Zakonu Najświętszego Odkupienia, powstałego w 1731 roku we Włoszech. Potocznie ów zakon nazywany jest Zakonem Sióstr Redemptorystek, bo Redemptor to Odkupiciel. To zakon klauzurowy, a jego istotą jest kontemplowanie Boga w oderwaniu od świata m.in poprzez klauzurę, czyli przebywanie w wydzielonej części klasztoru, gdzie obowiązują ściśle określone przepisy dotyczące sposobu życia. Celem redemptorystek jest naśladowanie Jezusa ("Kto was widzi, niech Mnie widzi" - Reguła pierwotna), a zakon ma przypominać światu o bezgranicznej Bożej miłości. Redemptorystki noszą charakterystyczne ciemnoczerwone habity (na znak miłości). Siostry stawiają na gościnność - każdy może ich odwiedzić w klasztorze, ale one jego mury opuszczają tylko w wyjątkowych okolicznościach.