Na pomeczowej konferencji prasowej drugi szkoleniowiec GKS-u Tychy, Mieczysław Nahuńko stwierdził, że potwierdziła się stara maksyma. - Play-offy rządzą się swoimi prawami. Trudno się z jego opinią nie zgodzić. Sanoczanie kolejny sezon z rzędu pokazują, że w decydującej fazie rozgrywek potrafią zmobilizować się na tyle, by walczyć jak równy z równym przeciwko drużynie, która w sezonie zasadniczym była poza zasięgiem wszystkich. Wczoraj tyskim kibicom przypomniała się rywalizacja sprzed ośmiu lat, kiedy w pierwszej rundzie play-off zespół SKH Sanok prowadzony przez Wincentego Kawę, wygrał pierwszy pojedynek po dramatycznej serii rzutów karnych. Wtedy sanoczanie wygrali rywalizację 3-1 i na koniec sezonu zajęli ostatecznie czwarte miejsce. Teraz taki wynik powtórzyć będzie trudno. Mimo wczorajszego - bardzo zaciętego spotkania - zespół GKS-u to ligowy potentat. Trudno sobie wyobrazić, by dał sobie wyrwać zwycięstwo i odpaść z rywalizacji o medale. Ale... magia play-offów jest nieprzewidywalna. Po meczu nasi hokeiści mieli kwaśne miny, bo bardzo chcieli wygrać. - Było tak blisko - mówił mi ze złością w głosie Pavol Melichercik, Słowak grający w barwach Sanoka. I nie ważne, czy Tychy na początku spotkania nas zlekceważyły, czy też nie. Zagraliśmy swoje i to jest najważniejsze. Miło było popatrzeć, jak sanocka drużyna gra nie tylko walecznie, ambitnie, ale także z sercem. Wszystkim zależało na zwycięstwie. A jak będzie dzisiaj? Mam nadzieję, że podobnie. Nasi hokeiści zapewniali mnie wczoraj, że sił im wystarczy. Ambicji, waleczności i serca do gry - również. Do tego doszedł jeszcze jeden czynnik - chęć rewanżu. Sanoczanie nie mają w głowach tabeli i tego, że rywalizują z liderem sezonu zasadniczego. No i dobrze. BARTOSZ WIŚNIEWSKI