Dziewczęta wracały do domu po zajęciach szkolnych. Przy ul. Wojska Polskiego, niedaleko komendy straży pożarnej, zobaczyły leżącego człowieka. - Ten pan leżał w śniegu i przestraszyłyśmy się, że zamarznie - opowiadała później jedna z nich. - Pomogłyśmy mu wstać i przejść w odśnieżone miejsce. Potem zadzwoniłyśmy pod numer "112". To bardzo skrótowa relacja, bo dziewczynki namęczyły się podnosząc bezwładnego mężczyznę, którego w zasadzie same przeciągnęły w bezpieczniejsze miejsce. Nie od razu wykręciły też alarmowy "112". Wcześniej dzwoniły do znajomych, ale ich wezwania o pomoc były brane za dziecięcą fantazję. Później jedna z nich przypomniała sobie numer ratunkowy. Podawali go policjanci, na spotkaniach w szkole. Paradoksem jest to, że stalowowolskie centrum ratownictwa, do którego się dodzwoniły, było tuż obok, we wspomnianej komendzie straży. Gdy na miejsce przyjechał policyjny <a href="http://www.rmf.fm" target="_blank">radio</a>wóz, mężczyzna podniósł się, ale po chwili padł. Tym razem bardzo nieszczęśliwie, uderzając głową w betonowy element chodnika. Natychmiast przyjechała karetka pogotowia i nieprzytomnego zabrała do szpitala. Od lekarzy dowiedzieliśmy się, że jest epileptykiem. Do tego bardzo nierozważnym, bo we wtorek pił alkohol, co niewątpliwie miało wpływ na jego zasłabnięcie. - Nieroztropność chorego pozostawmy jego sumieniu - mówi asp. szt. Andrzej Walczyna, oficer prasowy policji w Stalowej Woli. - Do swoich sumień powinni sięgnąć też wszyscy ci, którzy przechodzili obok leżącego w śniegu człowieka i nie reagowali. Był zmierzch, był mróz i były duże szanse na to, że zdarzenie mogło mieć tragiczny finał. Dwie młode stalowowolanki wczoraj były jeszcze anonimowe i trwało ich poszukiwanie. Znane były tylko ich imiona, bo przedstawiły się jednemu z tych, którzy zatrzymali się na miejscu, gdy przyjechała karetka pogotowia. Komendant policji zapewnił, że na dzielne dziewczęta czeka nagroda. Jerzy Mielniczuk