Filmik jak filmik, i tak wciąż jest u nas lepiej niż w publicznych szkołach w USA, gdzie w robocie bywa nie mokra ściera, ale noże i pistolety. Co natomiast było niesamowite, to sposób, w jaki film został przez stację skomentowany - i to nie przez zaproszonych do studia komentatorów, ale przez dziennikarzy serwujących "newsa". Otóż starannie oni podkreślali, że mamy do czynienia z "problemem" tego młodego człowieka i że szkoła niestety nie potrafi mu w tym problemie pomóc. Słowom "problem" powtórzyło się w kilkunastosekundowej rozmowie między prowadzącą ze studia a reporterem trzy razy, a żeby sprawa została już jasno ustawiona, stwierdził reporter jasno i wyraźnie, że nie chodzi tu o to, żeby młodego człowieka karać. Otóż jest to bzdura totalna. Oczywiście, nie jest wykluczone, że rozbrykany gówniarz ma coś nie po kolei w szlejach i powinno się go oddać do szkoły specjalnej. I w takim razie zasadna jest rozmowa o karze - karze dla ludzi odpowiedzialnych za to, że niebezpieczny dla otoczenia świr zamiast siedzieć w kaftanie, demoralizuje normalne dzieci. Ale w 95 procent takich wypadków jedynym "problemem" jest poczucie totalnej bezkarności, a najlepszą "pomocą" solidne złojenie szczeniakowi dupy, a skoro zostało to niesłusznie przez prawo zakazane, ukarania go w inny sposób, tak, żeby skutki tej kary odczuł. Skąd te brednie wygłaszane przez dziennikarzy programu informacyjnego? Domyślam się, że stąd, iż hasło dyscypliny w szkole jest hasłem ministra Giertycha, a wspomniana telewizja go nie lubi. Więc jeśli nielubiany minister mówi tak, to telewizja musi powiedzieć nie, choćby akurat w tej sprawie racja ministra była oczywista. Trudno, nie można popierać "brunatnej" szkoły, lepiej już niech łobuzeria robi, co chce. I tak chwała owej telewizji, że w ogóle temat podjęła, bo mogła go przemilczeć. Teraz taka moda - do cna już przestało się liczyć, co jest słuszne, a co nie. Liczy się tylko - czym można dopieprzyć przeciwnikom. Ewidentne draństwo, jakim jest przejęcie komunalnych mieszkań przez postkomunistycznych prominentów za ułamek procenta ich rzeczywistej wartości, nie oburza, nie bulwersuje, bo lewica jest przeciwko Kaczyńskim, a sojusznika się nie osłabia. Inwigilacja prawicy to pikuś, dęta afera - z tej samej przyczyny. Nie ma już pytań o nadużycia władzy przez Wałęsę, nie ma żadnej z patologii, z którymi walkę zapowiadała PO przed wyborami równie głośno, jak i PiS. Kiedy "Dziennik" demaskuje oczywistą aferę, to "Gazetę Wyborczą" interesuje wyłącznie, komu ujawnienie tej sprawy służy i kto za nim stoi. Zacietrzewienie tej ostatniej rośnie odwrotnie proporcjonalnie do spadku kursu akcji "Agory" na giełdzie i niedługo jeśli "Dziennik" potępi antysemityzm, to "Wyborcza" wystąpi płomiennie w jego obronie. A druga strona zacina się w sekciarskim syndromie oblężonej twierdzy, w przekonaniu, że im bardziej jest krytykowana, tym bardziej to dowodzi, że ma rację, i z tępym uporem robi swoje. Zwłaszcza w dziedzinie dostosowywania finansów państwa do bredni o "Polsce solidarnej". Chce się już tylko słowami Felicjana Dulskiego powiedzieć - a niech was wszyscy diabli... PS. Jak mawiali starożytni, kiedy trwoga, to do bloga. Zapraszam: <a href="http://www.rafalziemkiewicz.salon24.pl"class="more" target="_blank" style="color:#07336C">www.rafalziemkiewicz.salon24.pl</a>