Co prawda, inflacja to także biedniejące społeczeństwo. Ale co tam społeczeństwo, do wyborów raczej się nie zdąży pokapować. Na razie sondaże pokazują, że warto było zrobić skok na publiczne media - telewizyjne duraczenie, teraz już doskonale zgodne na wszystkich antenach, daje efekty i popularność Partii stopniowo zbliża się do rekordów Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego. Przynajmniej na papierze. Bardzo przypomina mi to schyłkowy PRL. Ponad głowami tysięcy, które starają się dotrzeć do jakiejś konkretnej wiedzy, władza komunikuje się bezpośrednio z milionami, na poziomie czysto emocjonalnym. A miliony, jak to miliony, tu od czasów "psychologii tłumu" Le Bona nic się nie da nowego wymyślić. Milionom trzeba wbić w łeb jedno zdanie, jeden przekaz prosty jak "prawdy" marksizmu, bo masy więcej nie pojmują, a nie pojmując - nie potrzebują. Zupełnie fantastyczne jest, do jakiego stopnia kolorowe paski na ekranach odrywają się od rzeczywistości. Przykład najnowszy to polityczna rozgrywka posła Kalisza, który wystrzelił z najgrubszej rury ze swoim raportem. Przejrzałem ten raport - każdy może to zrobić, tylko komu się chce brnąć przez ponad sto stron dywagacji na poziomie tygodnika "Przegląd" - i trudno mi przypomnieć sobie przypadek, by streszczony do jednego zdania "news" był równie odległy od faktu. Zostawmy na boku meritum sprawy, mówię tylko o tym nieszczęsnym raporcie. Owoż co do samej śmierci Barbary Blidy nie ma tam nic, co by wiodło do tak radykalnych wniosków. A jedyne, co jest ciekawego, zostało przez media posłusznie przekręcone. Mam na myśli sugestię, że "Blida nie chciała popełnić samobójstwa". To bynajmniej nie znaczy, że została, jak sugerowano to w filmie fabularnym, zastrzelona przez funkcjonariuszy ABW, ale że chciała się tylko okaleczyć. Skądinąd, dla ludzi zainteresowanych sprawą, nic zaskakującego - wskazywał na to fakt użycia specyficznej, "bezpiecznej" amunicji, która nie zabija, a tylko obezwładnia trafionego (ale nie wtedy, gdy strzeli się z przyłożenia, o czym nieboszczka zapewne nie wiedziała). Przyznacie Państwo, że to stawia Barbarę Blidę w jak najgorszym świetle. Jeśli nie chciała się wcale w desperacji zabić, a tylko z premedytacją upozorować próbę samobójczą i okaleczyć się, by zamiast na przesłuchanie trafić do szpitala, by się wykręcić, opóźnić śledztwo, zyskać na czasie i zapewnić sobie poparcie opinii publicznej, no to... Inaczej to wszystko wygląda, prawda? Oto jest prawdziwa sensacja tego raportu: Ryszard Kalisz, samozwańczy kapłan kultu eseldowskiej męczennicy, ujawnia fakt, który jej mit w wielkim stopniu niweczy. Dlaczego ujawnia? Bo widać nawet on faktom zaprzeczyć nie może. Ale może fakt istotny "przykryć" i to robi, rozdymając do rangi złamania siedmiu artykułów konstytucji i stworzenia ludobójczego systemu duperelną wątpliwość organizacyjną, czy w kompetencjach premiera mieściło się powołanie podporządkowanego sobie międzyresortowego zespołu śledczego, czy też taki zespół powinien mieć jednoznaczne "umocowanie" w strukturach ministerstwa. Ale przy życzliwości telewizorni, które zlepiły z tego odpowiednią pigułę dla mniej kumatych, wykreowano "faktoid", który daje całkiem realne skutki polityczne. Nie dla Ziobry czy Kaczyńskiego, oczywiście, oni słusznie mają Kaliszowe pohukiwania gdzieś, ale dla Napieralskiego, który dostaje po raz kolejny nożem w plecy. Nie przypadkiem "pornogrubas" (jak go nazwał marszałek Niesiołowski w czasach, kiedy nie był jeszcze autorytetem moralnym) na jednym oddechu z Trybunałem Stanu dla Kaczyńskiego zażądał dla siebie "jedynki" na liście wyborczej SLD, i to zażądał w tonie kategorycznym. Teraz jeśli Napieralski mu tej jedynki nie da, przejdzie na "biorące" miejsce do PO, co wedle uporczywie powtarzanych w środowisku dziennikarskim plotek ma od dawna obiecane, i wzorem Arłukowicza narobi wrzasku pod niebiosa, że SLD "głosuje pod dyktando PiS" i zamierza z mordercami wejść w koalicję. A jeśli Napieralski da (choć takim frajerem chyba nie jest), to wzmocniony Kalisz zrobi to samo za jakiś czas, z jeszcze gorszym dla szefa SLD skutkiem. Słowem, Kalisz wykonuje tu bardzo sprytny i rozpisany na wiele działań plan Tuska przekształcenia PO w, po prostu, Partię - Partię jedyną oraz bezalternatywną. Plan obliczony na trwałe zmarginalizowanie przy niej "stronnictw sojuszniczych", tak jak to wyglądało w PRL. Cholera, gdyby Tusk był choć w ćwierci tak dobrym premierem, jak dobry jest w podobnych intrygach, Polska po trzech latach jego rządów nie byłaby pięknie ukraszoną wydmuszką, tylko prawdziwą potęgą. No, ale co tu gdybać. Swoją drogą, właściwie powinienem Napieralskiemu współczuć, choć postkomunista, bo znalazł się na celowniku sił potężnych - wykańczają go dziś nie tylko PO i lewicowe geronty z Kwaśniewskim na czele, nie tylko media spod znaku "Tusk Vision", ale i ściśle z nimi współpracująca michnikowszczyzna. Ta ostatnia ma zresztą dodatkowe, emocjonalne powody z całą mocą wspierać Kalisza z jego raportem, bo pomijając już oczywistą chęć podlizania się władzy i zaszkodzenia Kaczyńskiemu, ma przecież swoją wróżdę z Czarzastym i Kwiatkowskim, którzy za Napieralskim stoją. Odrzucenie przez senat sprawozdania Krajowej Rady od trzymania w posłuchu przekaziorów (patrzcie państwo - tu akurat PO zagłosowało ręka w rękę z PiS, przeciwko SLD, i jakoś nie ma o to krzyku) to też nic innego, niż kolejna salwa w tej samej wojnie o zmarginalizowanie lewicy, salwa zresztą dla SLD znacznie bardziej szkodliwa. Zawsze najbardziej lubiłem, że sobie pozwolę na takie osobiste wyznanie, śledzić takie starcia, w których obu stronom życzę źle - a w tym wypadku nawet jeszcze gorzej. Jak człowiek nikomu nie kibicuje, może spokojnie "czytać grę" i nawet na chwilę zapomnieć, że biją się przecież o to, kto będzie miał prawo złupić nasze skóry. Rafał Ziemkiewicz