Nie u nas. Środowiska seksualnych perwersów, występujące pod dziwacznym skrótem "LGBT", postanowiły pośmiertnie zapisać samobójcę do siebie i zrobić z niego świętego męczennika swojej "gejowskiej" sprawy. Próbuję dojść, kto pierwszy rozkolportował "fejkniusa", jakoby śp. Kacper zabił się, bo szkolni koledzy prześladowali go za homoseksualizm. Albo był to pisarz Jacek Dehnel, albo raczkująca telewizja Nowa - w tej chwili nie umiem ustalić, kto pierwszy. W każdym razie fejk został natychmiast ochoczo podchwycony, internet zakipiał od wyrazów oburzenia, lewackiego bełkotu o "nietolerancji" i dobrze już znanego celebryckiego wybrzydzania na Polskę, ciemną, katolicką i obskurancką, z której trzeba uciekać, bo wstyd tu żyć (inna sprawa, że im bardziej który pajac nas tym swoim wyjazdem straszy, tym bardziej siedzi tu dalej i powtarza swoje brednie w kolejnych mediach).Jakaś megahiena z homoorganizacji uznała, że to i tak jeszcze za mało, i postanowiła wciągnąć w sprawę celebrytów - nie, żeby się bardzo opierali, ale perwersi w specjalnym liście, rozesłanym do najczęstszych bywalców plotkarskich portali, zagrozili im wprost, że jeśli się nie włączą w akcję propagowania fejka o "zamęczonym geju", ofierze polskiej, katolickiej nietolerancji i rządów PiS, to będą mieli u nich przerąbane. Co w czasach terroru "politycznej poprawności" znaczy dla ludzi żyjących z łaski mediów narażenie się homolobby, nie muszę chyba tłumaczyć - więc zaszantażowani celebryci na wyprzódki ruszyli potępiać pisowski ciemnogród, a nieliczni co uczciwszy zaczęli pod karcącym spojrzeniem tęczowych hien wić się jak węże. Przy okazji po raz kolejny okazało się, jak sprzyjającą okolicznością w rozkręcaniu tego rodzaju medialnej hucpy jest mieć po przeciwnej stronie kogoś, na kogo hucpiarze mogą zawsze liczyć, że da odpór w sposób odpowiednio pryncypialno-głupi. Uwierzywszy w wersję o "gejowskim męczeństwie" chłopaka, posłanka <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-krystyna-pawlowicz,gsbi,1456" title="Krystyna Pawłowicz" target="_blank">Krystyna Pawłowicz</a> (zwykle to ona pełni rolę takiego "odwróconego rezonatora" dla lewactwa, chyba że akurat wyprzedzi ją poseł Pięta) dolała oliwy do ognia niedwuznaczną sugestią, że winni śmierci nastolatka są ci, co swoją homopropagandą skłonili go do aberracyjnych zachowań, przez co stał się obiektem szyderstw i prześladowań. Tego tylko było medialnym homobojówkom trzeba! Machina medialnego hejtu weszła z punktu na najwyższe obroty! Nie sprawdzałem, ale jestem pewien, że informacja o prześladowanym młodym homo, którego w "idącej ku faszyzmowi" Polsce zaszczuto na śmierć, obleciała już świat. I będzie wracać przy każdej okazji: "wiemy, co się w tej Polsce dzieje, wszyscy słyszeli, jak zaszczuliście 14-letniego geja". I fakt, że wszystko to brednie, wyssane przez "zawodowych gejów" z palca (mam przynajmniej nadzieję, że tylko) niczego już nie zmieni. Po pierwsze, mało do kogo dotrze. Co prawda, tu i tak doszło do cudu, bo w oczekiwaniu na politpoprawne "story" o polskiej nietolerancji, "po linii i na bazie" posłały swoich dziennikarzy na miejsce zdarzenia "Gazeta Wyborcza" i "Newsweek", i to z ich publikacji wynika, że 14-latek w ogóle nie był ofiarą niczyich prześladowań, jego problemy miały zupełnie inny charakter, i że nie dawał także żadnych powodów, by podejrzewać, że cokolwiek jest nie tak z jego "orientacją seksualną". Ale nawet ta sama "Wyborcza", która zmuszona była zapoznać swych czytelników z faktami, a raczej z brakiem faktów, kilka dni później jak gdyby nigdy nic zamieściła publikację w tonie "wiemy przecież, że w Polsce zaszczuwa się gejów, wszyscy słyszeliśmy o niedawnym przypadku..." Nie od dziś potrzeba męczeństwa rodzimego lewactwa jest dojmująca. Pan Diduszko układał się na asfalcie, pozując podczas "ciamajdanu" zachodnim reporterom do zdjęć jako rzekoma ofiara pobicia przez policję, pan Demirski puścił w necie zdjęcie w teatralnej charakteryzacji wraz z historyjką, jak rzekomo został pobity przez jakichś kibiców czy narodowców, pan Wojewódzki kontaminował, jakoby jakiś wszechpolak oblał go kwasem, krzycząc "niech żyje Polska"... To nic, że to było wszystko nieprawdą - mediosfera to głuchy telefon, wystarczy, że coś zaistniało, dementi zawsze ma zasięg mniejszy od "brejking niusa", zresztą zwykle przychodzi już po tym, jak ów "nius" wywarł zaplanowany skutek. Dziecięcy trupek ułożony na tureckiej plaży posłużył do zorkiestrowanej kampanii, której uwieńczeniem było szerokie otworzenie przez <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-angela-merkel,gsbi,1019" title="Angelę Merkel" target="_blank">Angelę Merkel</a> drzwi Europy dla imigrantów. Co z tego, że zdjęcie było ustawione, skoro dzięki niemu mafia przerzucająca "uchodźców" przez morze i Bałkany zarobiła kolejne miliony, a eurokracja zyskała skuteczny instrument do szczucia na państwa Europy Środkowej, będący propagandowym przygotowaniem ich przesunięcia na niższy szczebel kolonialnej zależności (zwany eufemistycznie "drugą prędkością"). Cóż, tak to się robi - "fejknius" to nowa nazwa zjawiska starego jak świat. Ot, przypomnijmy sobie choćby taki "incydent w Zatoce Tonkińskiej", który umożliwił USA interwencję zbrojną w Wietnamie. Czy fakt, że wcale go nie było, miał potem jakiekolwiek znaczenie? Wróżę "zaszczutemu 14-latniemu gejowi" długi medialny żywot, obok "4 tysięcy Żydów uprzedzonych, żeby nie przyjść 11.09 do WTC", obok "maybacha ojca Rydzyka", "dusznej atmosfery" rządów PiS i temu podobnych. Proszę zobaczyć - to, że chłopak wcale nie był żadnym "gejem", że nikt go nie prześladował, nie przeszkadza różnym celebryckim wycirusom pokroju Korwin-Piotrowskiej budować kolejnych kwiecistych fraz o "kraju, w którym za odmienność jest się zaszczuwanym na śmierć". Historyjka o męczeństwie jest zbyt poręczna i wdzięczna, żeby z niej rezygnować z tak błahej przyczyny, że nie jest prawdziwa. Wystarczy tylko formułować zdania z procesową ostrożnością, nie odsyłając konkretnie do sprawy, którą można zweryfikować, tylko w stylu: "wszyscy słyszeliśmy o wypadkach takich jak samobójstwo prześladowanego przez rówieśników nastoletniego geja". No, nie da się zaprzeczyć, słyszeliśmy. Tak, jak słyszeliśmy wielokrotnie o Żydach i masonach, dajmy na to. Po drugiej stronie tego rachunku jest wielka tragedia młodego człowieka, któremu nikt nie zdołał pomóc ("depresja, choroba straszliwa", jak pisał śp. Stanisław Czycz) i zwyczajna krzywda pedagogów i uczniów ze szkoły, do której samobójca chodził nawiasem mówiąc zaledwie przez trzy dni, postawionych teraz przez tęczowe hieny pod pręgierzem jako sprawcy gejowskiego męczeństwa i zalanych hejtem, pogróżkami i umiejętnie ukierunkowaną przez perwersów nienawiścią. Cóż, gdzie drwa robią, tam wióry muszą lecieć. Tęczowi mają swoją zboczoną wprawdzie, ale dla nich "świętą" sprawę, męczennik im potrzebny, nienawiść do "nietolerancyjnej" większości również, więc nie ma i nie będzie żadnego "przepraszam". Może i nie był to gej, ale mógł być. Może go tam nie zaszczuli, ale przecież "wszyscy słyszeliśmy" wielokrotnie, że innych, gdzie indziej, zaszczuwają. Jak to ujmowali ideowi prekursorzy dzisiejszych ruchów "LGBT" - subiektywnie to może nieprawda, ale obiektywnie prawda. Więc ofierze nie będzie dane spoczywać w pokoju. Rafał Ziemkiewicz