Były sowiecki generał-gubernator "priwislanskiego kraju", Wojciech Jaruzelski, wbrew najoczywistszym faktom twierdzi, że wprowadzając stan wojenny kierował się dobrem Polski. Że miażdżył gąsienicami czołgów "Solidarność" i polskie nadzieje na wolność tylko po to, by nas uchronić przed sowiecką interwencją. W oczy zaprzecza faktom. Generał Kulikow, którego na trzy dni przed stanem wojennym błagał Jaruzelski o przyrzeczenie sowieckiego wojskowego wsparcia, jeśli Polacy wyjdą na ulicę, streścił tę rozmowę przed kamerą. Gdyby kto nie wierzył - na bieżąco, w ramach swych służbowych obowiązków, notował ją jego adiutant, i zapis ten został właśnie opublikowany. Gdyby i tego było mało - dzień później Kulikow streścił swą rozmowę z Jaruzelskim na posiedzeniu politbiura KC KPZR, a politbiuro, przedyskutowawszy sytuację raz jeszcze, zadecydowało: Jaruzelskiemu żadnych obietnic wprowadzenia Armii Czerwonej do Polszy nie dawać, musi sobie poradzić sam. Jaruzelski idzie w zaparte. Mamy wierzyć, że Anoszkin okłamywał Kulikowa a Kulikow politbiuro, i że wszyscy sowieci zadawali sobie trud fałszowania dokumentacji po to, by za trzydzieści lat, po upadku ZSSR i komunizmu, ta sfałszowana dokumentacja zaszkodziła ich peerelowskiemu popychadłu. Mamy też wierzyć, że gdyby "obce wojska" jednak weszły, to LWP pod wodzą Jaruzelskiego, jak dziś zapewnia, stanęło by z nimi do walki. Przypomnijmy, choć chce się raczej rzygać, niż polemizować, że dla Jaruzelskiego to nie były wtedy bynajmniej wojska "obce". Spróbowałby użyć takiego określenia w rozmowach ze swoimi moskiewskimi przełożonymi! To były wojska "bratnie". Możliwe, że przeciwko tym "bratnim" wojskom część żołnierzy LWP podniosła by broń - choć nie miała amunicji, bo tę przecież na wszelki wypadek sojusznik trzymał w swoich magazynach i wydać zamierzał dopiero w chwili rozpoczęcia "marszu wyzwoleńczego" na Niemcy i Danię. Możliwe, że wtedy rzeczywiście - od nich - dostałby Jaruzelski zasłużoną "kulkę w łeb". Ale dużo bardziej prawdopodobne, że to raczej on podpisywałby rozkazy rozstrzeliwania buntowników. W pełnej zgodzie z prawem, za złamanie przysięgi wojskowej, bo przecież "ludowe" wojsko, którym Jaruzelski dowodził, przysięgało bronić "socjalizmu", w "bratnim sojuszu ze Związkiem Radzieckim". Odsługiwałem to wojsko w latach osiemdziesiątych, pamiętam rotę przysięgi, pamiętam, do czego nas przygotowywano, czego uczono na szkoleniach politycznych, niechże Jaruzelski nie traktuje mnie jak durnia, któremu może takie brechty wciskać! Cóż, pluć na sowieckiego pachołka - każdy, nawet ostatni gangster ma prawo się bronić jak potrafi, nawet łżąc, nawet łżąc głupio, nawet łżąc tak głupio, że obraża to tych, do których się zwraca. Prawdziwa tragedia, to ci, którzy latami Jaruzelskiego rozzuchwalali i bronią go do dziś. Ci, którzy zrobili z nim polityczny geszeft, i w zamian za to, że dopuścił do koryta właśnie ich, blokując dostęp do władzy "ciemnogrodowi", "jakobinom" i innym nacjonalistom, za możliwość wspólnego rozszabrowywania masy upadłościowej po peerelu, za gwarancję uczestnictwa wspólnie ze wczorajszymi oprawcami w establishmencie III RP, zainwestowali swe piękne czasem życiorysy w wybielanie kanalii. Wydaje im się wciąż, że byli tacy mądrzy. Ale byli tylko żałosnymi pajacami. Bodaj ich, tfu, pochłonęło piekło, wraz z tymi, z którymi związali swój los. Rafał A. Ziemkiewicz <a href="https://wydarzenia.interia.pl/raport/general_jaruzelski" target="_blank">Gen. Jaruzelski - zdrajca czy bohater? Zobacz nasz raport specjalny</a>