W tekście nie pada nazwisko Jarosław Kaczyński, ale żaden czytelnik nie może mieć wątpliwości, kim ma być wyszydzany przez autorkę "mężczyzna w sile wieku, około sześćdziesiątki", który "nigdy nie był w związku" i nie ma życia seksualnego, za to ma "decydujący wpływ na wszystko - na ustawodawstwo, sądy, spółki skarbu państwa, media publiczne, prezydenta, wojsko i premiera, służby specjalne i politykę zagraniczną", i gdyby se mógł za... od czasu do czasu, to "minister obrony nie musiałby wypożyczać bomby atomowej, nasz hipotetyczny bohater by wystarczył". Wspomniana gazeta od dawna jest propagandowym szmatławcem, nie waham się wręcz powiedzieć - gadzinówką, w zasadzie więc ten tekst nic nie dziwi, jest jednym z wielu. A jednak stopień zbydlęcenia "obrońców demokracji", jaki ujawnia, godzien jest odnotowania. Po prostu, tam, gdzie chodzi o uderzenie w Kaczyńskiego, w Rydzyka i inne groźne dla establishmentu siły, tam nie ma żadnych norm, granic, zahamowań ani skrupułów. Nie ma przyzwoitości dla wrogów przyzwoitości, można by sparafrazować zbrodniarza z czasów rewolucji francuskiej, do dalekiego potomstwa której wspomniana gadzinówka się zalicza. Podczas marszu w obronie nadrzędności władzy profesora Rzeplińskiego nad wynikiem wyborów reporter jednej z telewizji zagadnął nobliwie wyglądającą starszą panią, manifestującą w grupie przyjaciółek, dlaczego tu przyszły. Pani odpowiedziała: "bo ja tego kurdupla to tak nienawidzę, że aż mi..." (oups, cięcię, dajcie coś ze studia!). Otóż takich pań i panów, wytresowanych przez wiadomą gazetę i inne media z tej samej orkiestry, jest naprawdę dużo, dla nich przygotowywany jest i do nich kierowany gadzinowy przekaz, aby utrzymywać ich w stanie wiecznego wzburzenia, histerii, zagrożenia i gotowości do walki za swych przywódców. I oni w felietonie Ewy Wanat nie zobaczą niczego złego - przeciwnie. Ale ponieważ ludzie ci lubią myśleć o samych sobie jako właśnie o tych "przyzwoitych", tolerancyjnych i szanujących zasady, więc spróbujmy namówić ich, by wyobrazili sobie odwrócenie sytuacji. Że to jakiś prawicowy maczo napisał o lewicowej dziennikarce, że wygłaszane przez nią tezy nie mają w ogóle żadnego znaczenia, bo baba ma po prostu nieudane życie osobiste i tak bredzi z niedopchania, gdyby ktoś ją posunął jak należy, to by jej zaraz z głowy wyleciały wszelkie "gendery" i inne durnoty. O, wtedy to by nie był lekki, frywolny felietonik, celnie punktujący Kaczyńskiego, wtedy to byłby dowód i powód. Dowód, jak prymitywny, skrajnie agresywny i odrażający jest prawicowy wróg (więc jak bardzo nie wolno w walce z nim mieć skrupułów) i powód do oburzenia, pisania listów otwartych oraz inspirowania różnych europejskich Guy’ów do potępiania Polski (z wyjątkiem jej salonów, oczywiście) za pleniący się tu faszyzm. Cóż, można by się długo bawić w takie "gdyby". Gdyby to, powiedzmy, Jerzy Zelnik był nałogowym pijakiem, który pomimo zatrzymania prawa jazdy za jazdę na cyku jeździ dalej, gdyby to Korwin Mikke nie płacił alimentów na swą liczną progeniturę, gdyby to Sakiewicz publikował u siebie pod pozorem tekstów dziennikarskich płatne pod stołem kryptoreklamy i po chamsku ubliżał na twitterze... Nie wiem, w jakim szalonym widzie Ewa Wanat mogła spłodzić równie żałosny tekst, powtarzający jeden z ulubionych chwytów antyklerykalnej propagandy komunistycznej - w jakiejkolwiek normalnej gazecie odmówiono by jego publikacji. Tu najwyraźniej został przyjęty z ochotą i wdzięcznością, bo logika propagandowej wojny nie tylko zwalnia z jakichkolwiek norm, ale wręcz nakazuje atakować jak tylko się da, poniżej pasa i bezwzględnie, aby wzbudzić analogiczną reakcję. Bo targetowa pani z manifestacji musi nie tylko "nienawidzić tego kurdupla", ale też czuć się nienawidzona przez niego, żyć w przeświadczeniu, że jest atakowana, krzywdzona, zagrożona przez "pisowców", i musi przed nimi bronić siebie i demokracji. Propagandyści działają metodą włoskiego piłkarza, odstawiając przed samymi sobą komedię, jak strasznie są lżeni i znieważani. Publikacja obrzydliwego tekstu redaktor Wanat to dopiero połowa codziennej pracy gadzinówki: teraz trzeba zasadzić się na internetowych forach, czesać prawicowy twitter i fejsa w poszukiwanie kogoś, kto sprowokowany napisze coś równie odrażającego o niej albo o przywódcach KOD-u czy antypisowskich politykach. Względnie samemu to pod nickiem napisać, a potem podchwycić i na łamach histeryzować - patrzcie, jacy podli! Patrzcie, jak jesteśmy brutalnie atakowani! Towarzystwo potrzebuje bowiem upajać się poczuciem doznanej krzywdy, czuć się zelżone. Kiedyś brandzlowało się tygodniami słowem "wykształciuch", ale Ludwik Dorn, który go użył, jest już w PO, więc to słowo zapomniano. Zastąpiło je "stoją tam, gdzie kiedyś ZOMO", no a teraz oczywiście używane jest namiętnie określenie "Polacy gorszego sortu", które obrońcy układu umieszczają z dumą na znaczkach, awatarach i koszulkach. Przy czym większość z nich zapewne nie wie, że w istocie "ten kurdupel" wcale nie ich tak nazwał i w ogóle o co innego w jego wyrwanych z kontekstu słowach chodziło. Wspomniana gazeta, cynicznie wycierająca sobie gębę nieboszczykiem Bartoszewskim, z zamiłowaniem wykorzystuje coś, co nazywam "efektem Klossa". Jaki jest - proszę strzelać bez zastanowienia - najsławniejszy cytat ze "Stawki większej niż życie"? Tak jest, oczywiście "Bruner, ty świnio". A te słowa nigdzie w serialu nie padają, kto mi nie wierzy, niech szuka do uśmianej śmierci. Podobno pochodziły z jakiegoś kabaretowego skeczu, i tak się już ludziom posklejało. Posklejało bez niczyjego, jak można sądzić, szczególnego starania, bo komu miałoby na tym zależeć? Niemniej ten przykład pokazuje, jak łatwo, gdy ma się silne nagłośnienie, można zbiorowej pamięci zaszczepić coś, czego nie było, i uczynić to fundamentem zbiorowych emocji. Podobnie przecież było z określeniem "Polska jest w ruinie". W żadnej wypowiedzi działacza PiS, w żadnej wyborczej reklamówce takie słowa nie padły. Wymyśliła je PO i jej media, przykleiła przeciwnikom, a potem zorganizowała przeciw takiej krzywdzącej konstatacji oburzenie - klasyczna operacja, jak z podręcznika Goebbelsa lub Kominformu. Z ręku na sercu - w ilu wywiadach z autorytetami, czasem z pozoru poważnymi ludźmi, czytali państwo wynurzenia w rodzaju "no, ja się nie angażowałem w politykę, ale jak słyszę, że Polska jest dziś w ruinie, no to...". Albo "kiedy Kaczyński powtarza, że dla niego wszyscy, którzy go nie popierają, to ludzie gorszego sortu"... Wszelkie szanse na dialog, na wzajemny szacunek kończą się tam, gdzie ktoś cynicznie i świadomie posługuje się kłamstwem, aby podjudzić i poszczuć manipulowane masy, wytworzyć w nich poczucie zagrożenia. Presstytutki - bo przecież nie żadni "dziennikarze" - z mediów zerowanego układu dobrze przecież wiedzą, że w Polsce jest więcej niż czterech prawników, i nie wszyscy mają zdanie takie samo jak prof.prof. Zoll, Chmaj i Safjan oraz mgr Stępień (że ten ostatni nie jest profesorem, też wiedzą) - przez jakąś nieuwagę TVN 24 raz zaprosiło kogoś spoza tej czwórki, prof. Grabowską, i nagle się okazało, że jednak manipulowanie przez przewodniczącego Rzeplińskiego składami orzekającymi Trybunału jest co najmniej równie wątpliwe, jak pisowska "konwalidacja". Wiedzieli, kolportując niusa jakoby Beata Kempa odmówiła publikacji wyroku TK, że wcale tego w jej liście nie było, ale potrzebny był w sobotni poranek jakiś skandal, choćby zupełnie zmyślony, by podkręcić "nienawidzących kurdupla" i wyprowadzić ich na manifestację KOD-u. Tak samo wiedzą, że żadnego "zamachu stanu" czy "łamania konstytucji" nie tylko nie ma, ale i nie może być, bo od dawna walka o Trybunał przeniosła się na obszar w ogóle przez autorów Konstytucji nie przewidziany, a więc i nieuregulowany. Wiedzą, że powtarzając o "nocnej napaści Macierewicza na NATO" rozmijają się z prawdą, bo CEK nie było żadnym organem NATO, co samo NATO natychmiast stosownym oświadczeniem potwierdziło, tylko cwanym pomysłem WSI-oków na wymiksowanie się spod kontroli cywilnego ministra i przy okazji wydojenie kasy. Wiedzą, że nikt nie wypożyczał żadnej bomby atomowej. Wiedzą, że kłamią, strasząc odwołaniem szczytu NATO w Warszawie przez Amerykę, bo są w tej sprawie jednoznaczne oficjalne deklaracje, wiedzą, że nie ma żadnej możliwości obcinania "za karę" unijnych dotacji, i tak dalej, punkt po punkcie, można by ich narrację rozbierać. Wiedzą, ale kłamią, bo taka jest, wiecie rozumiecie, "potrzeba polityczna". Bój to jest nasz ostatni, trzeba użyć wszystkich możliwych chwytów, by wyprowadzić ludzi na ulicę, by odwołać wybory, a nawet - jak wzywa zupełnie już zidiociały Wałęsa - "fizycznie zlikwidować rządzący układ". Przez nich przecież i przez ich rządy wali się cały system, tracone są wygodne posadki, kontrakty, idą w kibini mater miliony, a zagrożone są miliardy. Tak - miliardy. Mój ulubiony watch dog Global Finance Integrity opublikował właśnie doroczny raport, w którym oblicza wyprowadzone z Polski poza opodatkowaniem pieniądze, głównie poprzez zagraniczne firmy, na 90 miliardów złotych - to 5 proc. całego naszego PKB. Potężna jest więc w kręgach krajowych i europejskich oligarchii motywacja, by uruchomić wszystkich miejscowych kolaborantów przeciwko próbie zrobienia na tym rozgrodzonym pastwisku, jakim jest od ćwierć wieku nasze państwo, jakiegokolwiek porządku i reform. A duch Targowicy (bo przecież ona też broniła wolności przeciwko jakobińskiej, łamiącej ustrojowe podstawy Rzeczypospolitej reformie 3 maja, a do carycy odwołała się jako do gwaranta praw kardynalnych i obywatelskich szlachty) nigdy w narodzie nie wygasł. Gdybym nie wiedział, że zawstydzanie presstytutek nie ma sensu, bo one wiedzą, co czynią, to bym wiedział, komu kartkę z cytatem "warto być przyzwoitym" wysłać. Ale w wiadomej gazecie pewnie by się tylko uśmiechnęli, bo przecież oni doskonale wiedzą, że cała sztuka w tym, by nie być, ale sobie właśnie przyzwoitość skutecznie przypisać, a innym jej brak zarzucać.