Innymi słowy: państwo znowu zdało egzamin, sami sobie jesteście winni, że się daliście oszwabić, pazerni hazardziści. Jest to tak skrajna bezczelność i lekceważenia dla faktów, że gdyby pozwolił sobie na podobną wypowiedź ktoś z opozycji, media i autorytety przez wiele dni zanosiłyby się oburzeniem. Komisja Nadzoru Finansowego na rok przed krachem Amber Gold zawiadamiała prokuraturę o popełnianym oszustwie. Prokuratura sprawę umorzyła. KNF odwołał się do sądu - sąd odwołanie odrzucił. Oszust, który nie spełniał podstawowych warunków uzyskania koncesji na obrót kruszcami i na przyjmowanie depozytów, choćby dlatego, że jednym z ustawowych warunków jej otrzymania jest niekaralność, a on miał już wtedy na koncie bodaj siedem wyroków, mimo to koncesję dostał, i to w jeden dzień. Od ręki! Ktokolwiek próbował załatwić w naszym urzędzie jakąkolwiek sprawę, doceni niezwykłość tego zjawiska. A to jeszcze nie wszystko - ministerstwo przyznające koncesję nie zażądało od niego żadnych dokumentów, nawet świadectwa niekaralności, niczego w ogóle. Wystarczyło, że napisał oświadczenie "znam warunki i je spełniam". Dla każdego, kto choć pobieżnie sprawie się przyjrzał, jest oczywiste, że Marcin P. miał "kryszę" - jakiegoś wysoko postawionego patrona, który otwierał mu każde drzwi i usuwał spod stóp każdą przeszkodę. Szczególnie w instytucjach mieszczących się w Gdańsku, mieście rządzonym niepodzielenie przez PO, a ściślej mówiąc, przez kilka związanych z nią rodzin. A z faktu, że facet wciąż jeszcze nie powiesił się w celi, jak mordercy Olewnika, wywnioskować można, że patron ten nadal ma się dobrze i nikogo się nie boi. Pan premier odstawia zresztą hucpę za hucpą. Pojechał na tzw. kongres kobiet, obiecał wsparcie gejom i lesbijkom, pojechał na Monte Cassino, polansował się jako patriota, pojechał do Rzymu i Wadowic, poklęczał przed papieżami, najpierw tym kanonizowanym, potem tym aktualnym. Poudawał wielkiego wroga Putina, żeby przelicytować Kaczyńskiego w jednym z jego głównych haseł, a po czasie, jak emocje opadły, wycofał się rakiem, oznajmiając, że Polska nie powinna się wdawać w antyrosyjskie krucjaty. Do tego megahucpa z "paktem energetycznym". Idea - znakomita. Tak, Polska powinna zabiegać o to, by Europa występowała wobec kontrahentów surowców energetycznych - zwłaszcza Rosji - jako jedna, zwarta grupa. Tyle że aby z taką propozycją skutecznie wystartować, a wiadomo, że łatwo nie będzie, bo różne kraje mają różne interesy, trzeba ją przygotować - mieć konkretne projekty, analizy, argumenty. A tu, jak to u nas, szło wyłącznie o medialne zaistnienie tematu. Jak ze wspólną walutą już w 2012, jak z "tarczą antykorupcyjną" i wszystkimi kolejnymi "rewolucjami legislacyjnymi". Czysty pic, pan premier pojechał w tournee dostarczyć swym mediom "niusa", obfotografować się, a gdy zdumieni zachodni partnerzy zapytali - no, ale gdzie jest ta polska propozycja, co wy właściwie proponujecie, o co chodzi? - uśmiechnąć się i zniknąć. Nawet Niemcy, zazwyczaj chroniący swego polskiego poplecznika, tym razem zdemaskowali pozorność całej sprawy, nie czekając tych dwóch tygodni do wyborów. Skoro o Niemcach wspominam, to pewnie nie zauważyli państwo, że u naszych zachodnich sąsiadów właśnie obniżono wiek emerytalny do 63 lat. Dopiero co słyszeliśmy, że "cały świat", że trzeba podnosić, że to oczywiste, bo rozwój cywilizacyjny, postęp, i tak dalej... Okazuje się, że to tak samo, jak z przemysłem, który myśmy likwidowali, bo "cały świat", i nierentowny, i w ogóle niepotrzebny, a Niemcy w tym samym czasie wspierali, zalewając swymi wyrobami całą Europę i pół świata. No, więc my podnosimy - a Niemcy obniżają. I słusznie robią, bo przecież będą na nich pracować Polacy. Nie tylko Polacy zresztą, całą Europa. Co się nie udało w drodze podboju zbrojnego, to się udało podbojem ekonomicznym. Tylko gratulować. Najważniejsze jest, że tzw. wiodące media o wieku emerytalnym - ani dudu. O unii energetycznej też, o unii bankowej tym bardziej. Tylko korowody mędrków oburzających się, jaki Kaczyński jest straszny i jak ten czy tamten mógł, ach, opowiedzieć coś tak ohydnego, co powiedział. Coraz bardziej nabieram przekonania, że tam się już nie odbywają żadne planowania, żadne kolegia, że szpigle i kolumny przysyłane są z biur rządowo-partyjnych. Dzisiaj premier zarządził powódź, natychmiast wysyłajcie wozy na Podkarpacie, niech szukają jakiegokolwiek podtopionego gospodarstwa. A dzisiaj - pokazać, jak bronimy bezpieczeństwa. A dziś - oświadczenie majątkowe Kaczyńskiego. A jutro - gdzie jest Macierewicz. Jakkolwiek patrzeć, wybory to jest w III RP gra znaczonymi kartami. Media są uzależnione od władzy nie mniej niż u Putina, stanowią jej pudło rezonansowe, za to wyciszają wszystko, co dla władzy niewygodne lub kompromitujące. Może tak się rządzi w postdemokratycznym świecie - wrzutkami, pajacowaniem i ciągłym zmienianiem barw, licząc na kurzą pamięć karmionych telewizyjnym kitem przeżuwaczy? Może, ale przy całej swej picerskiej zręczności i medialnej potędze, która ją wspiera, Tusk za zwycięstwo uzna dziś wyprzedzenie PiS bodaj o pół procenta. Powoli, pomału, ale jednak tonie. Tylko czy Polska zdąży doczekać jego upadku? Rafał Ziemkiewicz