Jakkolwiek by tłumaczył, sprawa jest oczywista. Oto pięćdziesięcio-, sześćdziesięcioletni satyr otrzyma prawo do zgwałcenia dwunastoletniej dziewczynki, by potem móc ją gwałcić regularnie, bo ją poślubi. Ja rozumiem, że takie zwyczaje mogły istnieć w średniowieczu czy też gdzieś w zabitych dechami wioskach Anatolii, ale to nie znaczy, że współczesne państwo ma im ulegać. W Turcji ulega. Jeszcze w lipcu turecki Trybunał Konstytucyjny wydał orzeczenie pozwalające, tak jak chciał rząd, skreślić z kodeksu karnego artykuł kwalifikujący jako "nadużycie seksualne" każdy stosunek płciowy z dzieckiem poniżej 15. roku życia. Obawiam się więc, że demonstracje tysięcy tureckich kobiet - w Stambule, w Ankarze i innych miastach - na niewiele się zdadzą, że Turcja Erdogana przekształca się w państwo religijne i autorytarne. On sam zaś zachowuje się tak, jakby był na środkach pobudzających. Od 15 lipca, czyli od dnia nieudanego przewrotu, w Turcji aresztowano 37 tys. ludzi, a 100 tys. wydalono z pracy bądź zawieszono w obowiązkach pod zarzutem uprawiania bądź wspomagania działalności terrorystycznej. W tej grupie są posłowie (138 uchylonych immunitetów!), urzędnicy, nauczyciele, sędziowie, prokuratorzy. Jakim cudem mogli uczestniczyć w spisku? Tego nie wiadomo. Z armii usunięto w tym czasie ponad 20 tys. osób. Zamknięto 23 uczelnie, ponad 160 redakcji gazet i stacje telewizyjne. Taka Turcja oczywiście ma się tak do Europy, jak pięść do nosa. Więc właśnie na naszych oczach następuje zakończenie 53-letnich zmagań Ankary o to, by Unia Europejska przyjęła ją w swoje szeregi. Raport Komisji Europejskiej na temat państw kandydujących, który kilka dni temu ujrzał światło dzienne, nie pozostawia złudzeń. "Turcja cofnęła się na drodze do spełnienia warunków członkostwa w UE. Chodzi o niezawisłość sądów, wolność słowa, mediów, rządy prawa" - czytamy w nim między innymi. A co na to sama Turcja? Ano odpowiada w sposób dość nam znajomy. Bo turecki minister ds. europejskich Omer Celik mówi tak: "Niektóre rozdziały tego raportu są dalekie od obiektywizmu. Zredagowano go w sposób, który nie służy interesom stosunków między Turcją a Unią Europejską. A wiele z jego wniosków odzwierciedla 'brak zrozumienia' dla sytuacji w Turcji". Proszę bardzo, znów ci unijni urzędnicy nie rozumieją o czym piszą... Prezydent Tayyip Recep Erdogan nie ma nawet ochoty na dyplomatyczne gry. Jego wystąpienia są coraz bardziej antyunijne i agresywne. "Ile możemy czekać? - wołał w stronę Brukseli. - Chcecie nas przyjąć czy nie?". A gdy odpowiedziano mu, że Unia "jest zaniepokojona" falą aresztowań i czystek, ripostował, że terroryści "swobodnie poruszają" się w Niemczech, Francji lub Belgii, a tym się Unia nie przejmuje. I zagroził, że jeżeli Unia nie wywiąże się z porozumienia z 18 marca i nie wpłaci Turcji 3 mld euro oraz nie zniesie wiz, to umowa w sprawie uchodźców przestanie istnieć. Innymi słowy: znów otworzy tureckie wybrzeże dla łodzi i pontonów, na których ruszą do Europy uchodźcy. A jeśli chodzi o politykę, to przyłączy Ankarę do Organizacji Szanghajskiej, grupującej Chiny, Rosję i republiki Azji Centralnej - Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan i Uzbekistan. I żeby zakończyć ten wątek dodam również, że w listopadzie przebywał w Moskwie turecki szef Sztabu Generalnego rozmawiając na temat turecko-rosyjskiej współpracy wojskowej. Koniec, kropka. W zasadzie sprawa powinna być oczywista - Turcja odpływa od świata zachodniego, a Erdogan przekracza kolejne granice, których przekroczyć nie powinien. Wydawałoby się, że w takiej sytuacji Europa powinna zachować jedność i twardo mówić "nie". Ale tej jedności nie ma. Nie zauważyłem, by Polska wycofała się ze słów ministra Waszczykowskiego z kwietnia, który wizytując Ankarę deklarował, że nasz kraj popiera starania Turcji o wejście do Unii Europejskiej, a także zniesienie unijnych wiz dla obywateli tureckich. Za to zauważyłem wizytę marszałka Kuchcińskiego w Ankarze, trzydniową, podczas której spotkał się z prezydentem Erdoganem i przewodniczącym parlamentu Ismailem Kahramanem. O czym rozmawiał? M.in. o "potrzebie odnowy Unii Europejskiej". Oraz o "intensyfikacji współpracy i wymianie doświadczeń związanych z funkcjonowaniem obu parlamentów". Dodajmy do tego świeżutką inicjatywę Antoniego Macierewicza o wzmocnieniu wojskowej współpracy z Ankarą... Mamy więc oto taką sytuację, że polskie władze przymilają się do dzisiejszej Turcji. Zamykają oczy na czystki w parlamencie, praktyczny paraliż demokracji, aresztowania, na zapisy prawne degradujące kobiety. To im nie przeszkadza. Co więcej, Polska PiS-u wprawdzie woła, że jest przeciwna uchodźcom, przeciwna tym muzułmanom, którzy przybywają do Europy pontonami przez morze, straszy nas nimi, ale z drugiej strony, chce otworzyć im jak najszerzej drogę oficjalną, popierając otwarcie ruchu bezwizowego z Turcją. Logiki tu nie widzę, poza fascynacją Erdoganem, sprawnością, z jaką złapał swój naród za twarz. I jak sprzęgł religię z władzą. To głupio, że według tego klucza dzisiejsza Polska szuka sobie wzorców i sojuszników.