Ruchowi Palikota nigdy nie dawałem wielkich szans. Pamiętam, jak tuż przed jego wyjściem z PO, spotkałem go na sejmowym korytarzu. Był pełen entuzjazmu i wiary w powodzenie swego pomysłu, a ja przekonywałem go, że wychodząc z Platformy przestanie budzić zainteresowanie mediów i sczeźnie w zapomnieniu. Nie przypuszczałem wtedy, że i sam zainteresowany zrobi wiele, by jego przedsięwzięcie zabrnęło w ślepy zaułek. Budując partię w stylu skandalizująco-happenerskim skazał się na jeszcze mniej niż przypuszczałem poważne traktowanie. A czego jak czego - ale poczucia, że polityk jest błazeński, Polacy nie lubią. Nawet jeśli wykazują zainteresowanie takimi postaciami, to, gdy przychodzi do deklaracji politycznych i wyborów, uciekają ku tym, których postrzegają jako poważnych i odpowiedzialnych. Przyszłość PJN widziałem w odrobinę jaśniejszych barwach. Rozczarowani twardym, smoleńskim PiS-em, wyborcy Jarosława Kaczyńskiego i ci zwolennicy Donalda Tuska, których drażniła niemrawością rządu, byli bazą, na której można było zbudować partię o 7-10 procentowym poparciu. Tyle że PJN od pierwszych dni nie mógł zdecydować się na którą z tych grup bardziej stawia. Najpierw konstruował, bardziej racjonalne od PiS-owskich, "smoleńskie" krytyki rządu, potem wystawiał na sejmową debatę Elżbietę Jakubiak, która uderzała w Tuska mocniej niż Jarosław Kaczyński. Początkowo niewiele mówił o gospodarce, by potem, z protestów przeciwko reformie OFE i żądań liberalnych reform, uczynić swoje credo. Partii Kluzik zabrakło jednolitego przekazu, a sama liderka - choć sympatyczna i uśmiechnięta, też nie jest takim partyjnym przywódcą, którego wyborcy "kupują". Od dobrych kilku lat mam narastające wrażenie, że Polacy lubują się w politykach patriarchalnych. Takich, którzy jeśli trzeba to hukną, sięgną po pas, a na co dzień sprawiają wrażenie ojców, wiedzących lepiej od swych dzieci - wyborców - czego im trzeba. Z patriarchy miał w sobie dużo Lech Kaczyński, ma też Jarosław, a i Donald Tusk uznał w którymś momencie, że z polityka w typie "brata-łaty" musi przedzierżgnąć się w kogoś bardziej surowego, stąd pewnie kolejne wojny i deklaracje z "nie ma na to zgody" w roli hasła przewodniego. Krajobraz klęski, jakim są dziś PiS-owscy rozłamowcy i zwolennicy Palikota, każe raczej zastanawiać się nie nad tym, czy mają jeszcze szanse na wejście do Sejmu, a nad tym czy znajdą oni miejsce w innych partiach. Większość liderów PJN nie ma powrotu do partii Kaczyńskiego. Zastanawiają się więc nad scenariuszem wejścia w przedwyborczy sojusz z PSL-em, albo szukanie szczęścia w rozmowach z Platformą. Oba są groźne, choć koalicja z ludowcami zdaje się być bardziej honorowa. Palikot chyba też nie odnajdzie się na powrót w PO. Podejrzewam, że jego dni w polityce są już policzone. Losy obu partii dowodzą na to, że pogoda na polityczne nowości jeszcze nie nadeszła. I zdaje się, że nie nadejdzie, póki na czele PiS i PO stać będą dzisiejsi liderzy. Tusk i Kaczyński, a raczej ich konflikt zmonopolizował naszą scenę polityczną tak mocno, że dopiero odejście któregoś z nich, może wywołać ruchy partiotwórcze, które nie będą z góry skazane na porażkę. Konrad Piasecki