"Jak to miło i wesoło, gdy drużyna krąży w koło. Krzesło tu, krzesło tam, ja dla ciebie krzesło mam. Krzesło tu, krzesło tam, postaraj się o nie sam" - pamiętacie ten wierszyk? Towarzyszył on grze zwanej - w zależności od fantazji pani przedszkolanki - "Krzesełkowym walczykiem", "Tańcem bez krzesła" czy "Gorącymi krzesłami". Kilkoro dzieci - krzeseł zawsze o jedno mniej niż przedszkolaków, każdy stara się zająć jedno i nie wypaść z gry. Tak jest w przedszkolu. W naszej polityce i procesie budowy IV RP jest dokładnie odwrotnie. Za mało ludzi, a za dużo krzeseł. Trzeba się więc uwijać jak w ukropie. Trzeba było "odzyskać" PKO. Posłano tam Skrzypka, ale niektóre fotele wciąż świeciły pustkami. Równocześnie więc posłano go na odcinek rady nadzorczej TVP. I tu, i tu długo miejsca nie zagrzał, bo zaczął być potrzebny do odzyskiwania NBP. Więc go przesunięto. Ale niestety - prezes jednego banku, nawet jeśli to tylko bank centralny, nie może równocześnie szefować innemu. Na miejsce Skrzypka w PKO posadzi się więc Marcinkiewicza. On jest tylko doradcą (niejedynym zresztą ciekawym doradcą w PKO, bo jest tam także córka ministra Wassermanna), więc jego zastępować nie trzeba. Jako doradcy, bo wcześniej miał zastąpić Woźniaka w ministerstwie gospodarki. Woźniak wtedy był do wymiany, teraz nagle jest dobry, więc śpi spokojnie. Niestety, pojawia się kolejny problem. Pustką zaczyna ziać Rada Nadzorcza TVP. Bo z niej Skrzypka wsadzono do NBP, a dwójkę innych sprawdzonych towarzyszy do odzyskiwania Trybunału Konstytucyjnego. Dobiera się więc tam, niejakiego Pana Czynsza, którego główną kompetencją jest organizowanie Halowych Pucharów Kuców i Małych Koni w Skokach Przez Przeszkody, a minister Jasiński szukać musi kogoś na miejsce Skrzypka. Aha, a jak już będzie szukał, to musi też znaleźć kogoś do Rady Nadzorczej Banku. Tym razem - Pocztowego, bo pech chciał, że nasz renesansowy Skrzypek także tam sobie zasiadał. A pamiętacie historię Stanisława Kluzy, zwanego pieszczotliwie w świecie polityki Kluzim? Najpierw był zastępcą Zyty Gilowskiej. Kiedy ta zwolniła fotel, przesunięto go na jej miejsce. Gilowska wróciła. Kluzę spuszczono więc piętro niżej. Na siedem dni. Bo trzeba było znaleźć kogoś na głównego nadzorcę finansowego. To daleko nie szukano i znaleziono Kluzę. Na to stanowisko ostrzył sobie co prawda zęby Cezary Mech, ale jego posłano gdzie indziej - na wiceszefa Kancelarii Sejmu. Teraz słyszę, że przesuwać się będzie też Marka Bieńkowskiego. To, że jest specjalistą w dziedzinie prawa kanonicznego, nie przeszkadza mu w komenderowaniu polską policją. Ale w policji idzie mu chyba średnio, a - na domiar złego - PiS-owi potrzeba kogoś na stanowisko szefa Najwyższej Izby Kontroli. No to kto nim zostanie? Tak, zgadliście - właśnie nasz kanoniczny prawnik z policji. A Krzysztof Czabański? Dobry był na prezesa radia, to i na telewizji się będzie znał. Więc się go przerzuci. Z Malczewskiego na Woronicza jest jakieś 300 metrów - to co to za przesunięcie? Włodzimierz Ilicz Lenin głosił, że w komunizmie, nawet sprzątaczka będzie mogła zostać ministrem. Z kolei niejaki Laurence J. Peter przekonywał, że większość osób awansując przekracza swój próg kompetencji. Aż tak źle jak chciał Lenin to chyba jeszcze nie jest (choć jakby się tak niektórym uważnie przyjrzeć...), ale obawiam się, że zasada Petera na naszych oczach zaczyna boleśnie dawać o sobie znać. I tylko boje się, że ten ból odczuwają jedynie obserwatorzy. A polityczni nominaci mają słodką pewność, że są najwłaściwszymi ludźmi na najwłaściwszych miejscach. P.S. Podziękowania dla Tomka Skorego za inspirację. Konrad Piasecki, RMF FM k.piasecki@rmf.fm